Chodzi o legendarny dla wielu przysmak, który w Lokalu na Rybę na Mokotowie podają na grzance. Ale czy nasz recenzent poleca to miejsce?
Bezmięsny drób kojarzy się z eksperymentami Wiktora Frankensteina, ale przyznać trzeba, że smakuje łudząco podobnie do oryginału. Swoją drogą to jest temat do rozważenia, czy wegemenu skazane jest na symulakry dań tradycyjnych?
W pierwszym momencie nie mogłem usłyszeć, co jem - by sparafrazować słynny bon mot Brillat-Savarina. Do tego w menu gastrobanały - kaczka, łosoś, kremy, krewetki. Byłem o krok od ucieczki w popłochu, ale pani kelnerka postawiła przede mną talerz rosołu z kaczki.
O czym jest Vege Miasto w al. Solidarności? A o Warszawie trzeciej dekady XXI wieku, która stała się wegestolicą naszego kontynentu.
Obecny rok zacząłem od relacji z Fukiera Magdy Gessler, dziś u jego schyłku zapraszam do Dock 19. Rządzi tu Mateusz Gessler. Już cena śledzia wskazuje, że weszliśmy do strefy dla majętnych.
Warto ustawić się na śniadanko w tym czarującym miejscu pośród pięknych ludzi.
W tym lokalu na Żoliborzu doznacie gastronomicznej epifanii. Bardzo się martwię, że coś się ze mną dzieje, bo uwiódł mnie talerz hummusu.
Rządzi tu wieprzowina, ale nie są to rządy niemiłe rzeszom współczesnej klienteli. Porcję dają obfite, sycące, głodnym wyjść się nie da. Ale zachwycony nie jestem.
W Warszawie rezydują od roku, po polsku raczej nie mówią, plączą się w zamówieniach, ale nikomu to nie przeszkadza. Bo dostaniecie tu malutkie klejnociki niczym prosto z barów w Hanoi.
Ściany tej restauracji wyłożone są starymi latającymi dywanami, na których zainteresowani - za odpowiednią opłatą - mogą pożeglować do domu. Dla nasyconych gruzińskimi smakołykami może to nie być bez znaczenia.
Właściciel restauracji Joel jest zafascynowany kuchnią Tel Awiwu i to na pomysłach stamtąd przywożonych ułożył menu. W tej kosmopolitycznej i mało religijnej metropolii zjeść można wszystko. A jak to wychodzi na Koszykowej w Warszawie?
Z szyldu tej restauracji promienieje pucołowate, uśmiechnięte oblicze mężczyzny. Wygląda na takiego, co umie i lubi zjeść, a życie to dla niego duża frajda. Jakże różni się od dominującej w naszej części świata wychudzonej lisiej buzi, obciągniętej pergaminową skórą.
LAS na Powiślu. Po skroniach spływają strużki potu, oczy płoną dziko. Czy nadejdzie czas uspokojenia rozfalowanych zmysłów?
- Aioli z niegdysiejszej kategorii pop-gourmet przeistoczył się w concept food, czyli fast food w wydaniu nieco bardziej błyskotkowym, taki luksus w sam raz na czas kryzysu - pisze o lokalu przy ul. Świętokrzyskiej Maciej Nowak.
Czy to aby nie efekt jakiejś fatamorgany? Wejście ocieniają dorodne palmy, a rozległe wnętrze wyłożone jest kaflami azulejos. Trudno uwierzyć, że jesteśmy na warszawskim osiedlu, a nie w jakiejś bodedze Maghrebu.
Dużo bardziej od potraw urzekła mnie w tym lokalu wyrafinowana zastawa stołowa.
I znowu się wpakowałem w kłopoty. Po wakacyjnym zderzeniu czołowym z Pacyfikiem powziąłem uroczyste zobowiązanie, by nie dać się zaszufladkować jako gastroskandalista. Wystarczyła jednak chwila nieuwagi i oto siedzę w Paloma Inn na Poznańskiej.
Warszawa nabiera ostatnio barw Wschodu bardziej, niż wynikałoby to z naszego konsekwentnego, zachodnioeuropejskiego kursu i położenia na mapie. Ten lokal to kolejny na to dowód.
Jeżeli jesteście smętni, jak ja, bo nie udało się tego lata dotrzeć do Grecji, jeżeli tęsknicie za turkusową tonią Morza Egejskiego i parzącymi głazami tamtejszego wybrzeża, jeżeli zżera was nostalgia za taramosalat, proponuję wyprawę na Poznańską do Meze. Jednym w wakacje pisana Grecja, innym - pisanie i czytanie felietonu o greckiej restauracji.
Do Vegan Ramen Shop, na którego ścianie wisi portret Wielkiego Polaka z Watykanu, ułożony z niedopałków papierosów, trzeba zastosować pokoleniowy klucz.
Gdy szefowa "Stołka" przekazała wynik sierpniowego głosowania PT Czytelniczek i Czytelników na lokal, który mam opisać na początku września, zrobiło mi się słabo. Charlotte?! O Dobra Pani, dlaczego mi to robisz? To mało było wyrzekań i gróźb, gdy musiałem zmierzyć się z barem P.?! Nieprzespane noce, niedopite drinki, przekrwione oczy i spocone dłonie. Po co mi po raz kolejny przechodzić przez to samo?
Najpierw były antipasti i oczy na wódce, a potem zwykłe włoskie trzęsienie ziemi. Pretensje mam jednak o skąpstwo w kwestii pieczywa. Już wyjaśniam dlaczego.
Jutro kusi skutecznie. Tym bardziej że to knajpa czarnogórska, a ja na bałkańskie smaki reaguję niczym Bracia Golcowie na słodycze. Kwiczę.
Posłuchajcie tylko: pomidorówka, schabowy, mielony, tatar. Czy to aby nie jest za mało chic jak na oczekiwania eleganckiego towarzystwa Warszawy? Czy najjaśniejsza klasa średnia stolicy da sobie radę z menu pozbawionym przegrzebków, muli i passiflory?
Wieczorami lokal aż dyszy namiętnościami, a w powietrzu wirują literki z tablicy Mendelejewa. Zaraz, zaraz - ale co robią w menu kawałki tektury?
Po co zabijać biednego wołka, skoro jego zwłoki zostały po prostu gastronomicznie zbezczeszczone?
Smakując zmiany na placu pięciu rogów, ruszamy tanecznym krokiem do restauracji Prosty Temat. Ślina pieni mi się w pysku... Ale co to? Co się dzieje?!
Do kurzych ścinków dodaje się tu fryty z mrożonek lub sinotrupi miks ryżu z makaronem i kurkumą. I jest koryto!
Po smażonej wołowinie na trybunach wybuchła euforia, a kibice rzucili się sobie w ramiona. Ale po schabowym w ręku arbitra pojawiła się żółta kartka, a przez trybuny przebiegł jęk rozpaczy. Jakim wynikiem skończył się kulinarny mecz w lokalu Roberta Lewandowskiego?
Jeżeli coś mnie w tym lokalu dręczy, to - poza lampami światłożercami - zbyt długa karta. Lęk przed skupieniem się na jednym temacie i - w efekcie - śrubowaniem jego jakości wydaje mi się postawą bardzo polską, bo wyrażającą niepewności i kompleksy.
Fenomenem ostatniej dekady jest zielona rewolucja w polskiej gastronomii. Niegdysiejsze krwawe jatki przeistaczają się raz po raz w lokale meatfree. Tak stało się również na Hożej 62, gdzie jeszcze dekadę temu działał lokal Meat Love, którego nazwa precyzyjnie oddawała zaspokajane tu namiętności. Dzięki zaklęciu Impero (albo czemuś w tym rodzaju) zamienił się przed sześcioma laty w wegańskie sushi.
To, co najciekawsze, to możliwość skosztowania rodzinnych specjałów właścicielki restauracji. I wtedy zaczyna się prawdziwa jazdeczka!
Na fejuniu tryumfy święcił profil Beka z ludzi, którzy stoją w kolejce pod Manekinem, gdzie umieszczano szydercze fotki sprzed pierwszej warszawskiej lokalizacji tej sieci.
W Simicie simit króluje, ale zachwyt budzą również tutejsze cukry, a wety z krainy tysiąca i jednej nocy rządzą europejską wyobraźnią od stuleci.
Czuli serowarzy co kilka dni obracają każdy serowy krąg, który można zjeść w Bursztynowej. Kilka lat temu byłem w Radzyniu i przyglądałem się tym karesom z zazdrością. O mnie nikt tak nie dba.
- Ale duża czy mała? - pyta dziewczyna w okienku z zapiekankami. - A jak pani nas ocenia? - odpowiada pytaniem Maciej Nowak, nasz postawny recenzent kulinarny. - To tradycyjna, półmetrowa - pada zamówienie.
W restauracjach z kuchnią indyjską bywałem w Europie najczęściej z musu, gdy z jakichś powodów towarzyskich nie mogłem odmówić zaproszeniu. Przełom nastąpił w warszawskiej Bombaj Masala. Co mnie przekonało?
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.