Kto twierdzi, że nie zna stanu the morning after, ten jest zwykłym hipokrytą. Suchość w ustach, helikoptery w głowie, odzież porozrzucana po całym mieszkaniu, wyładowany telefon i poczucie, że coś poszło nie tak.
To kolejny lokal ze spisku, który powoli opanowuje Miasto. Chodzi o miejscówki prowadzone przez młodych ludzi, którzy gotują bez gastrofisiowania.
Ten lokal założyła trójka 25-latków z Japonii, którzy przed ponad rokiem postanowili wyrwać się ze swej ojczyzny, żeby zrobić gdzieś biznes i akurat znaleźli tanie bilety na samolot do Warszawy.
Serwują tu tapasy, o które będziecie walczyć ze współbiesiadnikami.
Kiedy na świecie liberalny sen zaczął zamieniać się w thriller, ukuto termin bistronomia, którym określa się nurt lokali demokratycznych. Takim miejscem jest Holy Ravioli na Żoliborzu.
Porywiste wiatry, zwały śniegu, lodowce, turnie i piargi domagają się potraw solidnych, zapewniających dobrą przyczepność i izolację od rozszalałych żywiołów.
Moją małą guilty pleasure stały się internetowe rolki, w których rosnące grono gastronautów rekomenduje ulubione lokale. Jednym z nich jest Edamame.
Na Poznańskiej mości się bezwzględny kapitalizm korporacyjny. Wraz z nim pojawia się modne gastro, a chwilę później melduję się ja.
Cymes to gwiazda aszkenazyjskiego stołu, która Pod Samsonem osiąga jakość wyjątkową. Nie na darmo nazwa tej tradycyjnej chasydzkiej potrawy stała się w polszczyźnie synonimem smakołyku. To był naprawdę cymes nad cymesami!
Po wizycie w nim ożyły wspomnienia z dzieciństwa. A na koniec przyznał: Zakochałem się w tym słodkim maleństwie
To bar mleczny 3.0, adresowany do klienteli dobrze sytuowanej i raczej glamourowej.
Dobrze mieć na podorędziu podręczny skrót do tego, co w Warszawie w roku 2023 jest najsmaczniejsze.
Wielu się zdziwi, po co wybrałem się do miejscówki mającej wdzięk punktu obsługi klienta w gminnym oddziale banku spółdzielczego.
Żaden poważny krytyk kulinarny (to znaczy o wiarygodnej, profesjonalnej posturze) wraz ze mną już się tu nie zmieści.
Toast to kolejna polecajka, do której by się dostać w okolicach łykendu, trzeba odstać swoje na rześkim, grudniowym mrozie.
Z zewnątrz Rosalia wygląda niczym cytat ze słynnego obrazu Edwarda Hoppera "Nocne marki". To się sprawdza na wyświetlaczu telefonu, lajeczki się sypią. Ale Warszawa zasługuje na coś więcej niż miska z pomyjami.
Z głębokim poczuciem winy wyznaję, że za porcję T-bone'a o wadze 640 gramów, sezonowaną przez 30 dni na sucho, składającą się z polędwiczki, rostbefu i plastra foie gras wydałem w tym miejscu 325 zł, czyli więcej niż wynosi przeciętna dniówka większości moich rodaczek i rodaków.
Menu podzielono na pięć części, nazwanych w stylu Piasta Kołodzieja: Popas, Pieńki, Zalewajki i polewki, Obiata i Wety.
Był ogromny, za pomocą linijki zmierzyłem jego średnicę, która wynosiła 30 cm.
W Darach Natury w sobotnie południe jest tłumnie. Miejsca przy okrągłych stolikach z pociętych pni starych drzew oraz większym ze starych desek, poobtykanym mchem i szyszkami, zajmują głównie grupy młodzieży oraz pogodne panie w dojrzałym wieku. Podejrzanie dużo tych pań.
Ułożenie menu w lokalu łączącym specjały dwóch sąsiadujących ze sobą krajów - Wietnamu i Tajlandii - to niezła akrobacja. Geograficzne sąsiedztwo nie oznacza bowiem, że ich kuchnie są tożsame.
Dziś w branży gastro "wielkie poruszenie, ci odlatują, ci zostają". Zaraza, wojna, kryzys kładą pokotem kolejne lokale, na których zgliszczach następni śmiałkowie próbują budować nowe imperia. Niewiele pojawia się całkiem nowych adresów. Wyjątkiem jest Kuk.
Wcześniej ten sam właściciel prowadził modne Na lato na Rozbrat, które niegdyś było jedną z najbardziej hot miejscówek miasta.
Ta kuchnia pojawiła się w Polsce jako ostatnia w korowodzie wielkich tradycji stołowych Azji.
Gdy po kilku chwilach początkowo obolałe wnętrze ust zaczyna się przyzwyczajać do ostrej jazdy, zaczynasz odczuwać niewymowną rozkosz, płynącą z podrażnienia i opuchnięcia śluzówki. Wargi pęcznieją niczym w namiętnym pocałunku. Zmysły płoną, a planety szaleją, szaleją, szaleją...
Kocham małą architekturę osiedlową z czasów obu towarzyszy G (Gomułki i Gierka). W Waszyngtonie przy omlecie poczułem się jak król, władca dawnych marzeń o życiu słodkim i puszystym.
Po złożeniu zamówienia, gdy pan kelner znikł na zapleczu, z kuchni usłyszałem odczytywaną na głos długą listę moich dań. Nagrodziły ją oklaski. Poczułem się doceniony. Nie mnie jednak oklaski się należą.
Singapurski szef kuchni Hammid Trisna miesza w naszych wyobrażeniach o kuchni azjatyckiej od ponad dekady. Kiedyś robił to w Krakowie w legendarnym Yellow Dogu, teraz czaruje w paru modnych lokalach miasta.
Bianca Mozzarella to szczepka, z której zrodzić się może zupełnie nowy nurt gastronomiczny, co to "z ziemi włoskiej do Polski".
To niewybaczalny błąd. Ruch w stołecznym gastro jest tak wielki, że nie daję rady bywać tu służbowo i w galowym mundurze Policji Kulinarnej z akselbantami częściej niż raz... na ćwierćwiecze.
Mozaika powstała w roku 1961, 10 lat temu przeszła w ręce Hivzi Erika z Czarnogóry, który aurę dawnej peerelowskiej kawiarni wzbogacił o bałkańsko-tureckie tony w menu.
Kulinarnie przelecieliśmy tysiące kilometrów przez pół Azji, od Indonezji przez Chiny, Wietnam, Koreę aż po Japonię, a wszystko smakowało bardzo podobnie.
Zazwyczaj pełen wyrzutów sumienia targam do domu pudełka z resztkami. Tutaj jednak talerze oddawałem wylizane do ostatniego okruszka.
To jedna z najbardziej czarujących gastromiejscówek miasta. O kilka kroków zaledwie od ronda de Gaulle'a, a jednak dająca poczucie przeniesienia się do Śródziemia, którego znakiem jest monumentalna Skarpa wiślana powstała w prehistorycznych czasach.
Co myśleć o lokalu, który deklaruje, że gwiazdkowe rankingi olewa chłodnym rosołem, by chwilę później szczycić się rekomendacją francuskiego bedekera? Czy to już hipokryzja, czy tylko kapryśna niekonsekwencja?
Popyt na wegetariańską dietę ciągle rośnie i ma charakter wyznawczy, więc - bezkrytyczny. Jednak dobre chęci nie wystarczą, trzeba jeszcze umieć gotować.
Można tu się poczuć jak na planie filmu "Włoskie wakacje". A może to remake klasycznego obrazu włoskiego neorealizmu albo któregoś z dzieł Felliniego?
Są takie knajpy w mieście, na których progu należy położyć się krzyżem niczym cesarz Justynian I Wielki u wejścia do Hagia Sophia w Konstantynopolu.
To kolejny lokal z szefem kuchni z Ukrainy. Warszawskie gastro Ukrainkami i Ukraińcami stoi i aż strach myśleć, co się stanie, gdy ci wszyscy ludzie wrócą do domów.
Knajpa ruszyła ledwie przed tygodniem i szereg deklaracji zweryfikuje czas. Teraz mamy sezon na rabarbar i szparagi, więc na talerzach królują zieloności i amarant.
Copyright © Agora SA