- Wchodząc do pokoju, witam się z nimi, mówiąc "elo, ziomki", a one lecą pod lodówkę albo szafkę. Rozstawiam pułapki, kupiłem parownicę, a w kieliszku mieszam mydło z octem. Najgorsze są karaluchy - mówi Kacper, który mieszka w akademiku przy Wołoskiej.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.