Kilka dni czekał na ratunek mały kociak uwięziony w rynnie przy Żurawiej 20a. Jego straszliwe zawodzenie mieszkańcy budynku usłyszeli pewnej wrześniowej niedzieli 2002 r. Próbowali go ratować, potem zaalarmowali służby miejskie i Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Bez skutku. W końcu sprawę opisała "Gazeta". I dopiero wtedy kota udało się uratować.
Kot utknął gdzieś w rurach pod powierzchnią prawie dwumetrowego betonowego zagłębienia, między blokiem a przybudówką. Rura opadała stromo w dół i nie wiadomo, jak dalej biegła. Na miejscu pojawił się administrator domów komunalnych, który pozwolił podkopywać rury.
Mieszkańcy przez blisko dwie godziny rozbijali beton. Szczepan Kawski, były dyrektor schroniska Na Paluchu, pracujący w miejskim wydziale ochrony środowiska, próbował zdobyć plany kanalizacji. Nic z tego - budynek powstał w 1959 roku, dokumentacji ani śladu.

Kiedy w rurze był już duży otwór, jeden z mieszkańców zszedł do wykopu i zaczął miauczeć. Kot odpowiadał, ale był za głęboko i nie miał siły, by wdrapać się do góry.
Wtedy padł pomysł, by kota wypłukać wodą do dużego kanału pod Żurawią - mógł zginąć, ale to była jedyna szansa. Plan był taki: policja zamknie Żurawią, MPWiK wejdzie do kanałów pod ulicą, straż pożarna wpompuje wodę.
Strażacy puścili wodę - delikatnie, potem pod ciśnieniem trzech atmosfer. Kot jednak się nie pojawił. Do rur wlano 2,5 tony wody. - Koniec akcji - orzekli wodociągowcy i zaczęli wychodzić z kanału.

- Kot! Żywy! - wydobył się ze studzienki okrzyk dwóch innych kanalarzy. Kociak trafił do lecznicy Hematowet na Żoliborzu. Tam kotek, a w zasadzie kocica, dostał kroplówkę z glukozą i serię zastrzyków z antybiotykami. Przygarnęli go mieszkańcy kamienicy, którzy go uratowali.

Wszystkie komentarze