W niedzielę obchodzimy Światowy Dzień bez Samochodu. Będzie można jeździć bez biletu komunikacją publiczną i zwiedzić budowane stacje metra. A co zrobić, żebyśmy samochody odstawiali nie tylko raz w roku, od święta?
"Kiedy w 1886 roku w Niemczech powstał pierwszy automobil, zaprojektowany przez Karla Benza, nikt nie przypuszczał, że niewiele ponad 100 lat później po całym globie jeździć będzie miliard aut. Choć samochód bezsprzecznie zrewolucjonizował świat, przy okazji również nieco go zatkał" - przypomina kalendarz internetowy kalbi.pl
Inicjatywa, by 22 września uwolnić nieco miasta od hałasu i spalin, zaczęła się w Europie pod koniec XX w. Oddolnie i lokalnie. Kiedy okazało się, że ludzie to lubią, ideę podchwyciła w 2000 r. Komisja Europejska i rozpropagowała na cały kontynent. Dla wielu eurosceptyków to wystarczający powód, by go zbojkotować. I nie skorzystać tego dnia z darmowej dla wszystkich komunikacji publicznej w Warszawie.
Zostawmy politykę na boku, a nawet aspekty ekologiczne, które są istotne na Zachodzie, a u nas niezbyt. Opowiem o doświadczeniu swoim i kolegi z pracy, z którym siedzimy biuro w biurko. Mamy samochody. Zwykle stoją w osiedlowym garażu czy na parkingu. Czasem z nich korzystamy, kiedy wiemy, że skończymy pracę późno, a nocnymi autobusami nie chce się nam wracać. Na duże zakupy albo do Ikei też nie chodzimy pieszo ani nie jeździmy rowerami. Zdarza się, że trzeba odebrać kogoś z dworca z bagażami. Samochód jest niezastąpiony, kiedy wybieramy się gdzieś dalej - na działkę czy do rodziny w odległe strony.
Dlaczego na co dzień nie korzystamy z aut? Chcemy być zdrowsi. Nie ma nic gorszego niż siedząca praca i taki styl życia: fotel, komputer, sofa, telewizor, parking, samochód, komputer, winda, garaż podziemny, samochód.
Jak zmienia się człowiek w homo automobilus? Rośnie mu brzuch. W korkach narasta stres, na mieście trwa nerwowe szukanie miejsca do parkowania. Wraz z pęczniejącym brzuchem i bezruchem rośnie ciśnienie. Zdrowe odżywanie nie pomoże, "zatykają się" żyły, przybywa złego cholesterolu. Coraz częściej boli kręgosłup. W końcu człowiek trafia do przychodni rehabilitacji i ze zdumieniem odkrywa, że na kozetkach leżą i jęczą coraz młodsi ludzie tylko na chwilę oderwani od kierownicy.
Kiedy jeżdżę autobusami do pracy, lubię obserwować samochody stojące w korku. W środku zazwyczaj siedzi jedna osoba - kierowca. Zaskakująco dużo jest młodych ludzi, kobiet i mężczyzn. Większość z nich wcale nie ma małych dzieci, bo nie widać fotelików do ich przewożenia. A ten argument jest używany nadzwyczaj często: - Muszę jeździć samochodem, by inaczej nie zdążę. Dziecko do i z przedszkola itd.
Korzystanie z komunikacji publicznej zapewnia minimum codziennego ruchu - z pół godziny. Nie trzeba też korzystać z siłowni. Można zrobić małą przebieżkę na przystanek, ponapinać mięśnie w czasie kurczowego trzymania się poręczy, kiedy autobus szarpie przy ruszaniu czy na zakrętach.
Sukces roweru miejskiego Veturilo pokazuje, że wielu, zwłaszcza najmłodszych, warszawiaków chętnie przesiadłoby się na jednoślady. Ale narzekają na słabą infrastrukturę. Dróg i pasów rowerowych jest za mało, nie tworzą sieci w mieście, są pokawałkowane, pourywane przed skrzyżowaniami, przez które wtedy zgodnie z przepisami należy przechodzić, a nie przejeżdżać. Dlatego w internecie pojawiły się żartobliwe filmiki, co by było, gdyby podobne zasady zaczęły obowiązywać zmotoryzowanych. Przed skrzyżowaniami kierowcy musieliby wysiąść, by przepchnąć przez nie swoje auta. Nie byłoby wtedy w takich miejscach tylu śmiertelnych wypadków czy samochodów nadających się tylko do kasacji. Taka organizacja ruchu - z przetaczaniem aut - poprawiłaby bezpieczeństwo zarówno zmotoryzowanych, jak i pieszych oraz rowerzystów.
Kolejny z argumentów osób "przyspawanych do kierownicy" to podły klimat. Kiedy nadchodzi jesień i plucha, drastycznie ubywa rowerzystów, przybywa też "niedzielnych kierowców". Zimą cyklista wzbudza u nas takie zdumienie jak ufoludek, który nagle wylądował z jakiejś innej planety.
Dlaczego w Kopenhadze zimą tysiące osób dojeżdżają na rowerach do stacji kolejowych czy metra albo wprost do celu? Ten fenomen wytłumaczył "Gazecie" Steen Hommel, ambasador Danii w Warszawie, który trzy, cztery razy w tygodniu pedałuje z domu na Ochocie do pracy ("krócej niż samochodem i czuję się znacznie lepiej po takiej przejażdżce"). Na pytanie: "Czy zimą też wsiada pan na rower"?, ambasador Hommel odpowiedział: "Próbuję, ale to znacznie trudniejsze. Wszystko przez to, że u was najpierw odśnieża się ulice, a potem miejsca parkingowe. O ścieżkach rowerowych nikt nie myśli. W Kopenhadze jest odwrotnie - kiedy pada śnieg, w pierwszej kolejności odśnieża się drogi dla rowerów".
Jak widać, do najbardziej rozwiniętych cywilizacyjnie państw, najprzyjaźniejszych dla rowerzystów i pieszych miast uznawanych za najlepsze do życia na świecie, droga jeszcze daleka. Warto o tym pomyśleć w Światowy Dzień bez Samochodu, przyglądając się temu, jak z samochodami poradziły sobie inne miasta.
Wszystkie komentarze