Jestem z Piotrkowa Trybunalskiego, w Warszawie mieszkam od ponad roku. Przyjechałam na studia. Mam kartę miejską, codziennie przemierzam odcinek z Woli, gdzie mieszkam, na Uniwersytet Warszawski. Zniżka mi nie przysługuje, ale i tak uważam, że to sensowne i sprawiedliwe rozwiązanie.
Jeśli ktoś mieszka w Warszawie, codziennie boryka się z różnymi utrudnieniami związanymi z poruszaniem czy w ogóle życiem w dużym mieście i jeszcze płaci tu podatki, to czemu mu tego nie wynagrodzić? Tacy ludzie czują się odpowiedzialni za swoje miasto. Ja jeszcze nie pracuję, na razie przede mną cztery lata studiów. A jak skończę studia, będę chciała tu zostać i tu pracować, na pewno zdecyduję się płacić tu podatki. I to nie tylko ze względu na ulgę.
Mieszkam na Pradze, pracuję na Bemowie. Codziennie pokonuję ten dość spory odcinek, zwykle dwoma tramwajami z przystanku Czynszowa. Od lat korzystam z karty miejskiej.
Na kartę warszawiaka proponuję spojrzeć z innej strony ? tych, którzy tu mieszkają, płacą podatki, ponoszą różne mniej lub bardziej wymierne koszty z tym związane. Potraktujmy ją więc nie jako dyskryminację przyjezdnych, ale po prostu przywilej dla nas, mieszkańców. Inna sprawa, że to zagranie dość koniunkturalne i robione pod referendum.
Sprytne posunięcie, ale najważniejsze, że słuszne dla warszawiaków.
Codziennie dojeżdżam do pracy w Warszawie z Sochaczewa. Wysiadam na Dworcu Zachodnim i dalej poruszam się z kartą miejską. Takich jak ja są dziesiątki, bo przecież Warszawa jest wielkim ośrodkiem, który przyciąga mieszkańców okolicznych miast. To działa w dwie strony, bo przyjezdni też wpływają na rozwój miasta.
Czuję się dyskryminowana pomysłem wprowadzenia karty warszawiaka. Owszem, nie mieszkam w stolicy, co jednak nie znaczy, że nie jestem z miastem związana. Dlaczego mam być traktowana inaczej niż warszawiacy? Czy miasto to ich prywatna własność? To nie jest w porządku. Płacić podatków tu raczej nie będę, bo po prostu mieszkam gdzie
indziej. A już na pewno się nie przeprowadzę, bo miasto jest dla wszystkich, nie tylko dla zameldowanych.
Pochodzę spod Sochaczewa. Dojeżdżam do Warszawy pociągiem do stacji Śródmieście. Tylko dwa razy w tygodniu, bo do domu wracam na weekendy. Środek tygodnia już od kilku lat spędzam w stolicy.
Słyszałem o pomyśle wprowadzenia ulgi dla mieszkańców Warszawy, którzy płacą tu podatki. To mocne rozróżnienie ? na warszawiaków i przyjezdnych. Ci, których zniżka obejmie, mają powody do radości. Ja trochę mniej. Jestem w mieście właściwie codziennie, tu robię zakupy, chodzę do kina. A z komunikacji miejskiej pewnie korzystam w większym stopniu niż niejeden warszawiak. Mam jednak poczucie, że władze Warszawy grają trochę nie fair.
Mieszkający pod Warszawą za przejazdy muszą płacić więcej, bo utrzymanie tu komunikacji kosztuje więcej, a dopłaty okolicznych gmin nie pokrywają tego w całości. I tak ostatecznie ciężar finansowania transportu w aglomeracji ponosi głównie stolica.
Krzysztof Śmietana: Po wprowadzeniu zapowiadanej karty warszawiaka duże dysproporcje w cenach biletów okresowych kupowanych przez dojeżdżających spod Warszawy i tych podróżujących tylko po mieście jeszcze się powiększą. Pojawiły się zarzuty, że dyskryminujecie niektórych mieszkańców, wprowadzacie podział na lepszych i gorszych.
Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy: Tak nie jest. Naszym zamiarem nie jest dzielenie czy dyskryminowanie. Doszliśmy do takiej sytuacji, w której wpływy z biletów pokrywają niewiele ponad 30 proc. wydatków na komunikację. Musimy coś wybrać: czy dalej podwyższamy ceny biletów, czy jednak bardziej dopłacamy do komunikacji z budżetu. Badania pokazały, że jest coraz niższa skłonność do akceptacji podwyżek w zamian za poprawę jakości transportu. Wprowadzenie karty warszawiaka ma zachęcić wiele osób, które tu mieszkają, żeby tu zaczęły płacić podatki. To przyniesie wyższe wpływy do budżetu i w efekcie pozwoli w pełni sfinansować komunikację i inne wydatki na usługi lokalne.
Mówi pan, że nie ma zgody na podwyżki. A tymczasem właśnie tych dojeżdżających spod Warszawy nie ominie trzecia z rzędu w ciągu dwóch i pół roku podwyżka. Za miesięczny zapłacą 210 zł, a za kwartalny 536 zł. Różnice między biletami dla warszawiaków i pozostałych robią się ogromne. Niektórzy mówią, że wydatki na dojazdy samochodem staną się porównywalne do cen biletów i w efekcie przesiądą się do samochodów.
- To przesada. Policzmy. Za 210 zł można kupić 38 litrów benzyny. Przy spalaniu 8 litrów na setkę wystarczy to na przejechanie 470 km, czyli przy trasie 15 kilometrów z domu do pracy to wystarczy zaledwie na 15 dni. I to zakładając, że taki dystans nam wystarcza. Komunikacja to dalej atrakcyjna alternatywa. Dawno wybraliśmy taki system, w którym mamy tylko dwie strefy biletowe i między nimi rzeczywiście są różnice w cenach. Ci mieszkający pod Warszawą za przejazdy muszą płacić więcej, bo utrzymanie tu komunikacji kosztuje więcej, a dopłaty gmin nie pokrywają tego w całości. I tak ostatecznie ciężar finansowania transportu w aglomeracji ponosi głównie stolica.
Niektórzy twierdzą, że takie różnicowanie cen za taką samą usługę może być niezgodne z prawem unijnym, które zapewnia wszystkim równy dostęp do towarów i usług.
- Nie zgodzę się. Dostęp do komunikacji jest równy. Idąc tym tropem, można powiedzieć, że rodzina z dwójką dzieci też jest dyskryminowana, bo musi płacić za bilety, komunikację, a ta z czwórką już nie. Każda ulga jest jakąś zachętą. Tak samo jest z dziećmi i młodzieżą, która ma 50 proc. ulgi, i seniorami, którzy jeżdżą za darmo. Z kolei wiele gmin wprowadziło dla swoich mieszkańców tańsze bilety np. na baseny. Ja chodzę z rodziną na basen do Józefowa i tam muszę płacić więcej niż mieszkaniec tego miasta. Czy mam powiedzieć, że jestem dyskryminowany z tego powodu?
Tylko że tu wychodzą niedomagania komunikacji w całej aglomeracji. Wspólny bilet się chwieje. Już przestał działać na linii wołomińskiej. Nie wiadomo, czy utrzyma się na innych liniach. Pod Warszawą płacą dużo za bilet, a nie mają gwarancji dobrych usług.
- Wiemy, że system komunikacji w aglomeracji nie jest idealny. Niestety nie będzie lepszy, dopóki nie będzie np. ustawy metropolitalnej. Dzięki niej dałoby się zorganizować sprawniejszą komunikację w aglomeracji, którą można by lepiej finansować i organizować. Mimo naszych apeli, niestety, w obecnym parlamencie nie ma woli politycznej, żeby przyjąć tę ustawę.
A nie da się stworzyć z okolicznymi gminami tzw. związku komunalnego, w którym zasady finansowania komunikacji byłyby czytelne i nie byłoby kłótni np. w sprawie wspólnego biletu?
- To też niełatwe. Taki związek utworzyły miasta na Górnym Śląsku i on ciągle trzeszczy. Uważam, że nasz model komunikacji aglomeracyjnej w dzisiejszych warunkach jest jednym z lepszych. Mimo problemów np. ze wspólnym biletem współpracujemy z okolicznymi gminami. Trzy tygodnie temu podpisaliśmy porozumienie z 34 okolicznymi gminami, które pozwoli nam lepiej współpracować w nowej perspektywie unijnej na lata 2014-2020. Tu chodzi nie tylko o planowanie wspólnych inwestycji, lecz także o bieżącą współpracę. Niewykluczone, że wzorem karty warszawiaka wspólnie z okolicznymi miejscowościami uda się stworzyć podobną kartę aglomeracyjną, która da ulgi w komunikacji także mieszkańcom spod Warszawy.
Rozmawiał Krzysztof Śmietana
Są mieszkańcy podwarszawskich miejscowości, którzy muszą jeździć do Warszawy. Tam zarabiają pieniądze, ale trzeba pamiętać, że oni też pracują na rzecz Warszawy, choćby dlatego, że ich firmy płacą tam podatki.
Michał Wojtczuk: Warszawa chce wprowadzić inne ceny biletów dla warszawiaków płacących w mieście podatki, a inne - dla mieszkańców podwarszawskich miejscowości. Oburzyło się wielu naszych czytelników spod Warszawy. Przekonują, że to dyskryminacja. Co pan na to?
Kazimierz Jańczuk, burmistrz Konstancina-Jeziorny: Podzielam ten pogląd. Pani prezydent w nieuzasadniony sposób dokonała podziału na lepszych i gorszych. Tych, którzy za ten sam bilet płacą mniej lub więcej. Są mieszkańcy podwarszawskich miejscowości, którzy muszą jeździć do Warszawy. Tam zarabiają pieniądze, ale trzeba pamiętać, że oni też pracują na rzecz Warszawy, choćby dlatego, że ich firmy płacą tam podatki. Młodzież ponadgimnazjalna też jeździ do Warszawy do liceum, na studia. Dlaczego ma płacić za bilet więcej niż jej rówieśnicy z Warszawy? To znaczy: jeszcze więcej niż teraz, bo przecież bilety dwustrefowe są dużo droższe od miejskich.
Może chodzi o szukanie pieniędzy na komunikację miejską. Wpływy z biletów pokrywają dziś tylko mniej więcej jedną trzecią kosztów, Warszawa dopłaca też do kursów podmiejskich.
- Ja bym raczej powiedział, że to przerzucanie części kosztów komunikacji miejskiej na mieszkańców podwarszawskich miejscowości. A przecież my już dopłacamy do niej duże pieniądze. Konstancin rocznie dokłada 2,5 mln zł, tyle nam dyktuje ZTM, który jest monopolistą. Mimo to nie konsultowano z nami pomysłu podwyżki cen biletów dla naszych mieszkańców.
Jeden z argumentów jest taki, że to pomoże wyłapać ?warszawiaków na emigracji? - którzy cały dzień spędzają w stolicy, a do swojego domu pod Warszawą wracają tylko po to, żeby się wyspać. Mimo to pod Warszawą płacą podatki.
- Pani prezydent chyba zbyt pochopnie dokonała podziału. Tylko niewielka część ludzi traktuje podwarszawskie miejscowości jako tanią sypialnię. Konstancin w ogóle do takich miejscowości zresztą nie należy. A ci, którzy mają takie podejście, i tak nie jeżdżą komunikacją miejską. Nie wierzę, że w imię kilkudziesięciozłotowych oszczędności w skali roku przemeldują się czy zgłoszą w urzędzie podatkowym, że chcą płacić podatki w Warszawie.
Rozmawiał Michał Wojtczuk
Nie każde różnicowanie to dyskryminacja, ale nie podoba mi się różnicowanie w cenach za bilety. Bo transport to istotna usługa publiczna.
Wojciech Karpieszuk: W sprawie karty warszawiaka czytelnicy piszą do nas, że dzieli ludzi, że władze straszą milionami ?słoików?, którzy tylko czyhają, by korzystać z dobrodziejstw stolicy bez wkładu własnego. Czy rzeczywiście karta nas podzieliła?
Dr Dorota Pudzianowska, Helsińska Fundacja Praw Człowieka: Podzieliła, bo wiąże pewien przywilej z tym, czy ktoś rozlicza podatki w Warszawie, czy nie. Ale nie każde różnicowanie jest dyskryminacją. Podstawową rzeczą jest to, czy jest uzasadnione, racjonalne.
Podział na płacących i niepłacących podatki jest racjonalny?
- Może być. Nie widziałabym problemu, gdyby był stosowany w przypadku usług sportowo-rekreacyjnych, np. na basenach, które samorząd utrzymuje, a dany obiekt został wytworzony z podatków mieszkańców danego miasta.
A w transporcie?
- To rzecz bardziej złożona. Ta usługa czemuś służy, np. temu, by ludzie mogli pracować w Warszawie. Dzięki temu utrzymują rodzinę, korzysta też na ich pracy miasto. To nie jest czysta konsumpcja, tak jak w przypadku basenu. Transport to istotna usługa publiczna. Dlatego nie podoba mi się takie różnicowanie w cenach za bilety.
Płacę podatki tutaj, dokładam się do transportu, jestem uczciwy wobec miasta. Dlaczego nie miałbym mieć z tego powodu ulg?
- Zgoda. Dlatego nie mogę powiedzieć twardo: to jest dyskryminacja. Z punktu widzenia prawnego decyzja miasta jest do obrony. Jest dyrektywa UE, która formułuje zakaz w różnicowaniu dostępu do usług ze względu na zamieszkanie. Ale wprowadza wyjątki: obiektywne kryterium. Można powiedzieć, że to, gdzie się odprowadza podatki, jest obiektywnym kryterium. Ale - jak już powiedziałam - transport jest wyjątkową usługą. Inna istotna sprawa: czy miasto nie powinno myśleć w kategoriach aglomeracji? Według mnie transport dla osób z aglomeracji powinien być tańszy, bo plusem dla miasta byłoby to, gdyby zostawiały samochody w garażu i do Warszawy jeździły komunikacją miejską. Miastu powinno zależeć też na spójnym rozwoju urbanistycznym całej aglomeracji: by powstawały osiedla przy kolejce, liniach autobusowych. To różnicowanie uderza głównie w ludzi z podwarszawskich miejscowości, bo to oni za bilet zapłacą najwięcej. Karta nie zachęci natomiast do rozliczania podatku w Warszawie osób stale tu zamieszkujących - co byłoby korzystne dla miasta - bo dla korzystających z biletów w granicach miasta podwyżka jest nieznaczna.
Bilet dla mieszkańców drugiej strefy od stycznia będzie droższy o ok. 115 proc. od biletu dla warszawiaków. To zbyt duża różnica?
- W wielu miastach na świecie wprowadza się strefy, czasem jest ich nawet kilkanaście. Nie ma takiego wyraźnego różnicowania jak u nas na ludzi z miast i spoza, bo same miasta składają się z kilku stref. A ceny biletów między nimi wzrastają stopniowo, a nie tak drastycznie. W odbiorze psychologicznym karta warszawiaka jest murem. Być może podział na większą liczbę stref byłby rozwiązaniem bardziej zbilansowanym, niebijącym po oczach.
Jak w sensie politycznym ocenia pani pomysł z kartą warszawiaka?
- Uważam, że intencją jest ukrycie podwyżki w ten sposób, że mówi się o pewnych nieznaczących obniżkach dla warszawiaków, a tak naprawdę chodzi o duże podwyżki dla tych, którzy mieszkają w drugiej strefie. Razi mnie to. Nie ma tu przemyślanej polityki miasta, uwzględniającej, że Warszawa jest częścią aglomeracji. Władze Warszawy niepotrzebnie odwróciły się plecami od mieszkających w ościennych miejscowościach ludzi. Przecież oni też przyczyniają się do rozwoju tego miasta.
Rozmawiał Wojciech Karpieszuk
Wszystkie komentarze