Lodówka stoi prawie na środku podwórka studni. Zauważy ją każdy, kto przechodzi ulicą i akurat spojrzy w głąb odrapanej bramy. A jeśli zaciekawiony niecodziennym widokiem przechodzień wejdzie w tę bramę, minie przymocowaną do ściany kapliczkę z Matką Boską, zobaczy, że lodówka to element okazałego składowiska mebli, urządzeń i części wyposażenia mieszkań. Kanapa, materace, szafki, półki, wykładziny, płyty różnej wielkości, pudła podmokłe od deszczu.

JACEK MARCZEWSKI

Takie zdjęcia zrobił kilka dni temu fotoreporter „Wyborczej” Jacek Marczewski na podwórku kamienicy na rogu Środkowej i Stalowej. Budynek idzie do rewitalizacji. Lokatorzy, którzy przenoszą się na czas remontu do innych komunalnych mieszkań, pozbywają się tego, czego nie warto przewozić, i wszystkiego, co z różnych powodów do nowego lokum nie pasuje – lodówka czy pralka może być za szeroka, meblościanka zupełnie na inny wymiar, kanapa nie do wciśnięcia w nowym rozkładzie itd.

Pryzmę niepotrzebnych mebli widzi ze swojego okna Ryszard Suchocki. Podwórko jego kamienicy od tego z wyrzuconymi sprzętami oddziela tylko mur.

– Po naszej stronie podwórka też były wyrzucane meble, i to jakie. Ludzie potracili to, co mogło im jeszcze służyć. Bo przecież tego nikt nie kupi. Od nas mieszkańcy z okolicy zabierali sobie, co im pasowało – mówi Suchocki.

Jest emerytem, mieszka na trzecim piętrze z żoną, także emerytką, ale jeszcze pracującą. Ich kamienica (Stalowa 33) też idzie do gruntownego remontu, większość lokatorów już się wyprowadziła.

JACEK MARCZEWSKI


Wieczorem, gdy rozglądam się po podwórku kamienicy, w której mieszkają Suchoccy, światła świecą się tylko w czterech mieszkaniach i w jeszcze jednym od ulicy. Na środku podwórka ogrodzona drucianą siatką kępa z drzewami i zieloną ofensywą bluszczu. Tu po wyrzuconych meblach już niewiele zostało – jakieś półki, płyty w różnych rozmiarach i kształtach.

Na drzwiach do klatki schodowej zawiadomienie o zebraniu organizowanym przez dzielnicę oraz ulotka „Stop dzikiej rewitalizacji”. Działający na Pradze Komitet Obrony Lokatorów zachęca do kontaktu wszystkich, którzy chcą pozostać w swoich budynkach, i wszystkich, którzy mieli od urzędników usłyszeć, że nie ma dla nich powrotu. Komitet informuje, że stara się zapobiegać łamaniu praw lokatorów i trwałemu ich wysiedlaniu z dzielnicy.

Suchoccy z pomocy KOL nie korzystali, ale uważają, że do swojego obecnego mieszkania po wyprowadzce nie wrócą.

– Tu wybudują windy, część mieszkań rzeczywiście zmieni rozkład z tego powodu. Widziałem plany na zebraniu w dzielnicy. To będzie inny standard i dla innych ludzi – mówi Ryszard Suchocki.

Żona potakuje.

– Byłam u burmistrza, owszem, pytał, czy chcemy tu wrócić. Ale wie pan, ja mam prawie 70 lat, tam, gdzie nas przeprowadzą, trzeba będzie kupić nowe meble i sprzęty, wszystko urządzić. I co? Po dwóch latach znów tu się przeprowadzać i znów wszystko urządzać.

– Kto to będzie miał siłę na kolejną przeprowadzkę. Ja muszę uważać na zdrowie, by-passy – dodaje mąż.

My nie chcemy mieć gorzej

Rozmawiamy w pokoju z meblościanką, która ma wylądować na podwórku, kiedy nadejdzie czas przeprowadzki. Suchoccy zgadzają się opowiedzieć, jak przekwaterowania widzą lokatorzy. Nie, nie kwestionują rewitalizacji. Wiadomo, że stare kamienice wymagają głębokich remontów, których nie można przeprowadzić, gdy w mieszkaniach są lokatorzy. Ale – jak mówią – ludzie, których to nie dotyka, nie wiedzą tak naprawdę, co to wszystko znaczy, przez co człowiek przechodzi.

Suchoccy mają już drugie wskazanie na lokal do przeprowadzki. Kiedy rozmawiamy, jeszcze nie wiedzą, czy go przyjmą, ale się do tego skłaniają. Jest zdecydowanie lepszy niż ten wcześniej zaoferowany im przez dzielnicę.

– Tamto pierwsze było na Bemowie – opowiada pani Zofia. – Może już przeżyłabym Bemowo, ale to było tylko 26 m kw. A my tu mamy 46 m, jest nas dwoje – mówi pani Zofia. – To wyglądało tak, jakby urzędnicy nie zajrzeli w nasze dokumenty. Bo z kolei nasza sąsiadka, samotna starsza pani, dostała 35 m. Od razu powiedzieliśmy urzędnikom, że nie bierzemy, bo to, co nam proponują, to dla jednej osoby.

– Czy ja muszę tłumaczyć, dlaczego chciałabym mieć dwa pomieszczenia? – pyta pani Zofia. – Oczywiście chciałabym zabrać stąd jak najwięcej, bo to jest nasz dorobek, włożyliśmy tu mnóstwo pracy i pieniędzy. No i mąż ma też astmę, kaszle w nocy. A poza wszystkim chodzi o to, żeby usiąść samej w pokoju i pomyśleć, żeby mi nikt nad głową wtedy nie stał, nawet mąż.

JACEK MARCZEWSKI


Suchoccy mieszkają tu od 1990 roku. Wcześniej też mieszkali na Stalowej, trochę dalej, i też w komunalnym. Był tam piecyk, a nie było wentylacji, więc po latach okazało się, że żyli w ciągłym zagrożeniu. No i niski parter, podwórko studnia, ciemno. Wpłacali na spółdzielcze w bloku, ale prawie 20 lat czekania nic nie dało, zawsze – jak mówią – bliżej prezesa znajdował się ktoś, kto miał albo więcej dzieci, albo dojeżdżał z daleka. A potem to już na nowe mieszkanie nie było ich stać.

Opowiadają, jak po przeprowadzce do obecnego mieszkania uszczelniali okna, bo po deszczu woda się wlewała do środka. Administracja wymieniała instalacje elektryczne, ale oni własnym sumptem zainstalowali piec dwufunkcyjny do c.o. i ogrzewania wody do kąpieli. Remonty i naprawy na klatce schodowej robili wspólnie z sąsiadami. Na domofon też złożyli się lokatorzy.

To drugie mieszkanie, które niedawno wskazała im administracja, wygląda nawet nieźle w porównaniu z pierwszym. Lokalizacja dobra, koło pl. Hallera. Pani Zofia: – No więc mieszkanie lepsze, ale niepokoje też mam. Bo kuchnia to wąziutka kiszeczka. My tu mamy pawlacz, szafę, a tam szafa nie wejdzie. A lodówka? Bo że pralka nie, to już wiadomo. Tam jest 1,94 m długości. I przejście między szafką a kuchnią na szerokość płytki na podłodze. Za tą kuchnią jest szklana szyba i drzwi do pokoiku, który ma 2,15 na szerokość, a nasze łóżko 2,05, zatem ono zajmie wszystko. Mąż jeszcze nie widział tego lokalu, bo kiedy ja oglądałam, był w sanatorium.

– Kupowanie nowego łóżka nie wchodzi w grę, bo to jedyne, na którym mogę spać bez bólu kręgosłupa – zaznacza Ryszard Suchocki.

– W zasadzie można powiedzieć, że już nasza sytuacja wygląda dobrze. Tylko że życie składa się z drobiazgów. Ugotuj teraz bigos i powidełka w trzech metrach. Po to, żeby postawić kolejny garnek, trzeba zestawić inny. Ale gdzie? Pod nogi? No i te smrody i te wyziewy idą za tę szybę, gdzie mamy spać. To pewnie nie są najważniejsze rzeczy na świecie, ale pan wie, co to jest dla gospodyni, żony, matki, babci.

Suchoccy tłumaczą wszystko dość drobiazgowo, bo ktoś, kto nie zna sytuacji lokatorów, może się dziwić, o co tu w ogóle chodzi. Żeby ktoś tak prosto nie myślał, że rewitalizacja jest potrzebna, a ludzie tylko utrudniają.

– Jasne, tu są stare drewniane stropy, trzeba wymieniać. Ale my nie chcemy mieć gorzej. To normalne. Nie mamy 20 lat. Dla nas przeprowadzka to ogromny wysiłek i koszty – tłumaczy pan Ryszard.

– A tak trudno o informację. My nie wiemy, jakie mamy prawa. Ile razy możemy odmówić przyjęcia wskazanego mieszkania. Na zebraniu urzędnicy też nie odpowiadali konkretnie, tak uważamy. No i nikt tu nie przychodzi, nie tłumaczy – mówią na przemian małżonkowie.

Kiedy już wychodzę, pani Zofia wyraźnie poruszona dodaje: – Mam takie rysunki syna, kiedy był mały, jego komiksy. Poskładałam to już w osobnym pudełku. Na to też muszę mieć miejsce w tym nowym mieszkaniu.

Chodzę jeszcze po otwartej klatce schodowej w przyulicznej części kamienicy. Dzwonię do mieszkań, ale nikt nie otwiera. Po schodach wspinają się dziewczyna i chłopak, mniej więcej dwudziestoletni. Niosą po butelce piwa. – Tak, tu mieszkam – mówi dziewczyna. – Nie wiem jeszcze, gdzie mam się przeprowadzić, ale spoko, czekam. Nie za bardzo teraz mamy czas, by gadać. Ale nie jest źle – mówi. Oboje pospiesznie znikają za drzwiami mieszkania.

Przez telefon (dzięki pośrednictwu Suchockich) zgadza się porozmawiać mieszkanka drugiej części oficyny. – No cóż, ja jeszcze się nie wyprowadzam. Mieszkamy tu we dwoje z mężem. Na pierwsze wskazane mieszkanie się nie zgodziłam. Dostałam 31 m, a tu mamy 45. No więc czekamy, co będzie dalej.

Burmistrz: Szkoda, że tak późno, ale robimy

W ciągu siedmiu lat rewitalizacji (2015-22) gruntowne remonty na prawym brzegu przejdzie 3 tys. mieszkań, a 5 tys. zostanie podłączonych do sieci grzewczej. W dzielnicy Praga-Północ ma być wyremontowanych ponad 80 kamienic. Teraz realizowany jest etap pierwszy, który obejmuje 22 kamienice. Z 13 trzeba lokatorów wykwaterować. W rewitalizowanych teraz kamienicach jest 398 mieszkań, a ze 183 trzeba wykwaterować 377 osób.

O przeprowadzkach lokatorów z remontowanych kamienic chciałem porozmawiać z zajmującymi się tym urzędnikami. Zdecydował się sam burmistrz dzielnicy Wojciech Zabłocki. Ma gabinet na czwartym piętrze urzędu przy Kłopotowskiego. Portret Andrzeja Dudy przy wejściu do jego sekretariatu przypomina, że prezydent jest z PiS, a Pragą-Północ rządzi ta partia wraz z koalicjantami.

Burmistrz Wojciech Zabłocki:

– W tym etapie rewitalizacji musimy przeprowadzić jeszcze lokatorów 122 mieszkań. Na razie wydaliśmy około 60 skierowań do nowych lokali. Większość pozostałych mieszkańców dostała już propozycje nowych adresów. Do końca roku wszystkie rodziny otrzymają skierowania do lokali zamiennych.

Wcześniej burmistrz był radnym na Ursynowie, gdzie nadal mieszka, i radnym stołecznym. 

Burmistrz deklaruje, że rewitalizacja to sprawa ponad podziałami politycznymi i nie może być przedmiotem sporu, chociaż zauważa w miejskim programie pewne błędy. To np. wymaganie od lokatorów, by składali wnioski o przydział nowych lokali na czas rewitalizacji. Zdaniem burmistrza, skoro miasto prowadzi rewitalizację, to właśnie ono powinno wnioskować. I przekwaterowania powinny się zacząć po wyremontowaniu pustych kamienic, wtedy byłoby więcej mieszkań do przenosin lokatorów. Ale co do ogólnego kierunku rewitalizacji nie ma wątpliwości: - Trzeba robić.

– Najwyżej można powiedzieć: szkoda, że tak późno. Ale to oczywiste, że musimy wyremontować kamienice, zapewnić dobre mieszkania, wcześniej część ludzi musimy przeprowadzić – deklaruje.

Potwierdza, że z przeprowadzkami są problemy. Urzędnicy odkrywają kolejne przypadki mieszkających bez umowy, a więc z punktu widzenia prawa nielegalnie. Ludzie chcą co najmniej takich samych mieszkań, a dzielnica ma ograniczony zasób, choć tu ponad 30 proc. wszystkich mieszkań to lokale komunalne – proporcjonalnie najwięcej w Warszawie. Pomagają trochę inne dzielnice.

– Ale nie jest tak, że wszystkich przenosimy na Bemowo – zastrzega burmistrz – choć ludzie na Pradze to powtarzają. To plotka. Był taki moment, że dostaliśmy na Bemowie około 20 mieszkań, przede wszystkim dla lokatorów z kamienic, które się sypały w związku z rozbudową metra.

Na 183 rodziny objęte procedurą wykwaterowań tylko kilkanaście do tej pory nie złożyło wniosku o zamianę mieszkania. – Dzielnica stara się, aby lokatorzy dostawali mieszkania podobne. A jeśli tak się nie dzieje, to rozmawiamy z mieszkańcami – zapewnia Zabłocki.

Jego zdaniem lokatorzy są wystarczająco poinformowani. Odbywają się spotkania z urzędnikami, można przyjść, pytać.

– A czy był taki pomysł, by urzędnik chodził po kamienicy drzwi w drzwi i wyjaśniał lokatorom wątpliwości, kontaktował się na bieżąco? – pytam burmistrza.

– Nie, ale lokatorzy wypełniają szczegółowy formularz, jakiego oczekują lokum. Potem, jeśli ktoś ma wątpliwości, to przychodzi do urzędu, uzupełnia. Połowa rodzin przychodzi tu w sprawie rewitalizacji.

– A jak długo lokatorzy mogą się decydować? Nie przyjmować oferowanych mieszkań?

– Dotąd, aż uda nam się porozumieć. Zależy nam, żeby to było szybko, ale nie mówimy lokatorom, do kiedy muszą się wyprowadzić. Chociaż wtedy, gdy wskazujemy już konkretny lokal do zasiedlenia, to dajemy termin na decyzję – tydzień. Jeśli lokator się nie decyduje, przedstawiamy następnej rodzinie. Warto więc decydować się teraz, bo jest większy wybór, staramy się przedstawiać od razu jak najlepsze mieszkania. Im później ktoś się zdecyduje, tym pula do wyboru będzie mniejsza.

Burmistrz mówi, że ważne dla niego jest to, że ludzie w formularzu zaznaczają, czy chcą zostać na Pradze.

– I my staramy się, by tu zostali – zapewnia. – To w końcu dla mieszkańców Pragi są te inwestycje. Taki jest nasz cel. A lokatorów przeprowadzamy czasowo, to też założenie programu. Może nawet zaczniemy przekwaterowywać do mieszkań na wynajem na określony czas, np. BGK ma takie mieszkania. Bo celem jest, by większość wróciła tam, gdzie mieszkała. Tam, gdzie dobudowujemy w remontowanych kamienicach windy czy łazienki, siłą rzeczy znikają niektóre mieszkania, ale ich dotychczasowym lokatorom oferujemy oczywiście inne lokale.

A czy burmistrz, podobnie jak dziś władze warszawskiego ratusza, jest za tym, by nie wyprzedawać mieszkań komunalnych?

Zabłocki: – Uważam, że jakiś wykup powinien być, na preferencyjnych zasadach, zależnie, jak długo ktoś mieszka. Widziałbym taką możliwość w kamienicach, których część już jest wykupiona i tą częścią zarządza wspólnota. To tworzy niejasną sytuację. Natomiast nie mam zdecydowanej odpowiedzi, czy sprzedawać lokatorom także mieszkania w tzw. setkach, czyli tam, gdzie miasto ma 100 proc. własności. Trzeba byłoby to analizować, bo jakiś zasób komunalny musi być.

JACEK MARCZEWSKI

Święta na starych śmieciach

Kilka dni później dzwonię do Ryszarda Suchockiego.

– Tak. Mamy to nowe mieszkanie już przyznane. Te 40 m. Jak tylko żona obejrzała i podpisała papier, to oni już zdecydowali, że my jesteśmy zdecydowani. A ja wtedy z żoną nie byłem i nie oglądałem tego mieszkania.

– Ale w międzyczasie już pan był.

– Tak, byłem.

– Jest pan zadowolony? Jest na Pradze, więc blisko, tak jak chcieliście.

– No tak, ale zgłosiliśmy, co tam chcemy zmienić, żeby się jakoś w ogóle żyło. Wykuć wannę, wstawić kabinę, bo pralka się musi zmieścić. No a kuchni to tam w zasadzie prawie nie ma.

– Święta jeszcze na starych śmieciach?

– O, na pewno. Zanim tam oni przygotują to mieszkanie, elektrykę zrobią, to, co zgłosiliśmy, to pewnie miesiące upłyną. Tam w zasadzie nic nie będzie pasować. Trzeba prawie wszystko, co mamy, na podwórze wyrzucić. Jak niedawno u sąsiada. No ale cóż, trzeba było chyba brać, co dają. Bo cóż innego robić.

————————————————

Specjalny serwis o rewitalizacji

Co oznacza dla Pragi i Targówka siedmioletni plan rewitalizacji? Na co idą pieniądze, co planują władze miasta, czego oczekują mieszkańcy? Rozmawiamy z urzędnikami, ekspertami, mieszkańcami z rewitalizowanych obszarów. Nasz serwis warszawa.wyborcza.pl/rewitalizacjapragi