Zacznę może od miejsca, w którym mieliśmy spędzić 10 dni kwarantanny po przekroczeniu granicy. Zarezerwowaliśmy je przez internet jeszcze przed wyjazdem. Tym miejscem okazał się dwupiętrowy jednorodzinny dom przy jednej z uliczek Mokotowa. A w środku co najmniej 20 osób. Goście na podwórku, na korytarzach, w każdym z maleńkich pokoi po kilka osób. Mocno czuć papierosy i jakieś przypalone jedzenie. Lampy ledwie świecą, ludzie nie odzywają się do nas. Uciekliśmy z tego miejsca.
Pielgrzymka od domu do domu
„Domek letniskowy z ogródkiem” okazuje się miejscem, gdzie pewien Sergiusz organizował wczasy w wagoniku, stojącym na budowie. Piętrowe łóżka wzdłuż ścian, rzeczy ośmiu osób w centralnym miejscu na podłodze. Smród. Znów uciekliśmy.
Musieliśmy, choć chcieliśmy tego uniknąć, zwrócić się do starych warszawskich znajomych. Zlitowali się i pozwolili spędzić u siebie kwarantannę. My w tym czasie zaczęliśmy szukać mieszkania. Na pierwszy rzut oka w przypadku mieszkań na wynajem wszystko jest proste. Otwieramy ogłoszenie na jednym z lokalnych portali i dzwonimy do właścicieli z informacją, że podoba nam się kawalerka. 2200 zł za miesiąc.
Znakomicie znam język, choć mówię po polsku ze śpiewnym akcentem. Zapewniam, że jesteśmy przyzwoitymi osobami, ja i moja dorosła córka. I że zapłacę za kilka miesięcy z góry, podpisując umowę. To powinno upewnić właścicieli, że jesteśmy dobrymi klientami.
Tak jednak nie jest. W większości wykonanych przeze mnie takich rozmów telefonicznych słyszę tę samą odpowiedź: Ukraińcom lub Rosjanom nie wynajmujemy! To samo słyszę od swojego znajomego, Andrzeja. On mieszkanie po swojej cioci także wynajmuje. Pytam, czy wynająłby je komuś ze Wschodu. Odpowiada, że w żadnym wypadku. Tłumaczy, że „oni tu przyjeżdżają do pracy na budowę, a po ich wyjeździe będę musiał odbudowywać mieszkanie”.
W kolejnych rozmowach zaczynam już od przedstawiania się. Mówię, że nie przyjechałam na budowę, nie piję alkoholu, nie zamierzam robić imprez czy organizować hostelu. Że mam wszystkie dokumenty. Próbuję też udowodniać, że jesteśmy innym narodem, że przyjechałam nie z Rosji, ani z Ukrainy, tylko z Białorusi. Ale to nie pomaga. Dopiero po piątym telefonie zostałyśmy z córką zaproszone do obejrzenia mieszkania.
Dojeżdżamy na Pragę. W starym budynku gospodyni zachwala swoje małe mieszkanie. Obszarpane meble, wypadające szafki i zapach ścieków. Ale trudno, mówię, że nam odpowiada, chociaż moja nastolatka robi miny. O czym tu mówić, skoro tam, w kraju, zostało piękne 60- metrowe mieszkanie? Z przestronnymi pokojami, balkonem i świeżo po remoncie. Po tych wszystkich trudnościach, choć niechętnie, ale za 2000 zł idziemy na kompromis. Właścicielka, starsza kobieta, twierdzi, że uwielbia Białorusinów, ale prosi o dokument pobytowy. Jak się okazuje - paszport i Karta Polaka, pani nie wystarczają. Wymaga od nas dokumentów na stały pobyt. Pokazujemy w internecie, że Karta Polaka, to i dowód, i pozwolenie na całoroczny pobyt w kraju, i pozwolenie na pracę, ale na tym etapie kobieta odmawia zakwaterowania. Nawet za podwyższoną cenę.
W następnym mieszkaniu również dowiadujemy się, że jesteśmy bardzo mili, ale obawiają się, że jeśli zostanie sporządzona umowa z białoruską rodziną, to nagle obecny polski rząd wymyśli jakiś nowy przepis i trzeba będzie rozwiązać umowę. Odmówiono nam.
Okres próbny
Kolejny dzień, kolejne telefony. Gdy właściciele mieszkań słyszą mój akcent, historia się powtarza. Jeździmy po Warszawie ponad tydzień. Wracamy więc do naszego polskiego znajomego. Negocjuje z kimś dłuższy czas, przekonuje, że w wynajętym pomieszczeniu nie będzie mieszkać trzynastu obcych pracowników-budowlańców. Oraz że mieszkanie nie będzie wykorzystywane jako miejsce kwarantanny cudzoziemców z Kaukazu czy Indii.
Na szczęście dla nas jakaś starsza pani decyduje się nam oddać dwupokojowe mieszkanie na 11. piętrze przy Grzybowskiej na okres próbny. Na pół roku. Prosi o pieniądze, co najmniej z 3-miesięcznym wyprzedzeniem. Zgadzamy się na jej warunki i poprzez wszystkich możliwych krewnych zaczynamy zbierać upragnioną kwotę. I nazajutrz, już szczęśliwi, przenosimy się do „naszego gniazda”.
Inni znajomi rodacy wciąż szukają. I mieszkania, i pracy. Nawet dla osób, które w Mińsku były specjalistami, w Warszawie na początek jest tylko praca w sklepie, McDonaldzie lub na budowie. W tym czasie, czekając na potwierdzenia dyplomu, na zebranie pieniędzy ze sprzedaży swoich nieruchomości w Białorusi, jesteśmy jak ci spadochroniarze, co to wyskoczyli z samolotu i zawiesili się na drutach: do ziemi nie dotarli i wrócić na miejsce na razie nie mamy jak.
* Irina Szepielewicz
Urodziła się w Brześciu, studiowała na Brzeskim Uniwersytecie im. Aleksandra Puszkina. Pracowała w domu twórczości młodzieży, przez 10 lat kierowała oddziałem przyrody i zajmowała się organizacją imprez. Od 2002 roku pracowała jako o dziennikarka, ostatnio w “Kurierze Breskim”. Realizowała kilka dużych imprez na pograniczu polsko-białoruskim. Przyjechała do Polski, bo - jak tłumaczy - chce spokojnie pracować i się rozwijać.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Jak ja bym chciała żeby te kobiety mieszkały nade mną... Zamiast pięcioosobowej rodziny z trójką bezstresowo chowanych dzieciątek, bez dywanów, bo niemodne... cud miód, nawet nad gazetą nie można się skupić...
Ale nie piją!!!
Po prostu innym. Ich odpowiedź jest pozbawiona oceny w odróżnieniu od twojego pytania. Inny nie znaczy lepszy czy gorszy, znaczy nie ten sam co tamte. Ty wyjeżdżając na wczasy na południe Europy też pewnie nie chciałbyś być mylony z Rosjanami czy Czechami. To kwestia przyznawania się i prawa do pewnej tożsamości .
Ty może przeczytaj jeszcze raz. Wie, że Polacy nie wynajmują mieszkań Rosjanom i Ukraińcom, więc tłumaczy, że jest z Białorusi. Tak, Polacy potrafią być ch...ami.
innym to znaczy innym
"często przyjezdni nie są w stanie podpisać kontraktu okazjonalnego"
dlatego, ze najem okazjonalny wymaga mieszkania zastępczego
"Na początku najemca musi wskazać lokal mieszkalny, do którego przeprowadzi się, kiedy umowa najmu okazjonalnego wygaśnie lub zostanie rozwiązana. Konieczne jest dostarczenie wynajmującemu oświadczenia podpisanego przez właściciela mieszkania zastępczego"
Wiem dlaczego. Ale Polakowi tez nie wynajmę inaczej bo po prostu się boje oszustów. Nie mam milionów ani pięciu mieszkań ze by tak ryzykować. Jakby prawo było sensowne to może bym inaczej do tego podchodziła
no tak ,a co będzie jak właściciel po 2 miesiącach się rozmyśli , przecież może
To się przeprowadzisz. W takich umowach są okresy wypowoedzenia nawet w wypadku najmu okazjonalnego. Ja mieszkałam do 30 w wynajmowanych mieszkaniach i generalnie się to rzadko zdarzało.
Teraz wynajmuje i uwierz mi ze wole żeby ktoś u mnie mieszkał jak najdłużej. Chyba ze nie płaci albo rujnuje mieszkanie.
Mam tak samo. Nie interesuje mnie narodowość, religia ani orientacja. Ale w obecnym stanie prawnym - tylko najem okazjonalny. W przeciwnym razie mogę się nie pozbyć uciążliwego i niepłacącego lokatora nawet kilka lat, a czynsz płacić musze, bo to będzie MÓJ dług, nie jego. Nasze państwo wygenerowało takie przepisy, do niego pretensje. A zapewnienia o uczciwości niestety nie przekonują, bo każdy sobie może zapewniać, a potem nie przestrzegać żadnych wcześniejszych ustaleń.
Nieopodal z kolei mieszkający tam Ukraińcy spędzają czas od wieczora do późnej nocy,oczywiście w lecie na balkonie i.......gadają,gadają,gadają.Ponieważ jest lato wszyscy śpią przy otwartych oknach ale to im nie przeszkadza.Drą mordę, gadają.
Nur für Deutsche
Za granicami Polski też nie ma aż takiej wielkiej chęci wynajmu mieszkań chętnym z Europy Wschodniej (Niemcy, Austria, Francja, Holandia) wiec nie tyłki Polacy są tacy ? ksenofobiczni?
Szczere, za granicami Polski (Niemcy, Austria, Francja, Holandia) nie ma aż takiej wielkiej chęci wynajmu mieszkań chętnym z Polski :(