Zdjęcia z albumu Zbyszka Siemaszki przedstawialiśmy po raz pierwszy przed tygodniem. Album ukazał się nakładem Narodowego Archiwum Cyfrowego i Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych ze wstępami Katarzyny Kalisz i Bartłomieja Kuczyńskiego. Zawiera około 200 fotografii. Większość z lat 50 i 60.
>>> Zobacz zdjęcia z pierwszej galerii Zbyszka Siemaszki.
Dziś kolejna porcja tych niezwykłych fotografii Warszawy.
Na zdjęciu powyżej popularny felietonista Wiech (Stefan Wiechecki) w dorożce numer 81. Zbyszko Siemaszko był autorem serii fotografii Wiecha w dorożce. Jedna z nich znalazła się w albumie "Warszawa" opublikowanym w 1964 r. przez wydawnictwo "Sport i Turystyka". Był w tym pewien podtekst zrozumiały dla przedwojennych adoratorów twórczości Wiecha. W latach 1937 napisał on bowiem dialogi do popularnej komedii "Dorożkarz nr 13" ze Stanisławem Sielańskim w roli głównej.
W czasie gdy wykonano zdjęcie Wiech należał do najbardziej poczytnych, felietonistów warszawskich kilku powojennych dziesięcioleci. Jednak jego bohater - Teofil Piecyk w felietonach pojawił się jeszcze przed wojną. Po wojnie, w tekstach publikowanych na łamach Expressu Wieczornego nieodmiennie królował Walery Wątróbka z żoną Gienią. Niczym planety wokół słońca - dookoła Walerego Wątróbki krążyli pociotkowie, krewni i powinowaci: Apolonia Karaluch, ciotka Kuszpietowska, przybysz z Grójca - wuj Wężyk, wreszcie szwagier Piekutoszczak.
Te śmieszne nazwiska, humorystyczne postaci obdarzone swoistą mądrością życiową przeszły do legendy. Wiech pisał językiem, który po wojnie coraz rzadziej słyszało się na warszawskich przedmieściach. W przedwojennych felietonach, czy scenariuszu do przedwojennej komedii "Dorożka nr 13" jego bohaterowi pochodzili z nizin społecznych, ale mieszkali w różnych punktach stolicy.
Wiech pracę zaczął jako sprawozdawca sądowy i tam stykał się z gwarą, czy może raczej z gwarami Warszawy. Po wojnie inspiracji musiał szukać na Pradze, bo tylko tam przetrwały resztki przedwojennego folkloru i gwary naszego miasta. Jak bard przedmieść Stanisław Grzesiuk utrwalał on gwarą warszawską i bawił się nią, stylizował ją. Przetwarzał. Nie mamy pewności - które zwroty są autentyczne, a które wymyślił pisarz. Taką zagadką pozostaje zwrot "znakiem tego". Popularność Wiecha sprawiła, że jego zwroty wracały w lud. Zadomawiały się na przedmieściach, na bazarze Różyckiego, ciuchach.
Nie jestem pewien czy zdjęcie to powstało na nowym basenie Warszawianki na Mokotowie, czy raczej na basenach Legii przy Łazienkowskiej jak to opisano w albumie NAC-u. Siemaszko fotografował obydwa. Baseny na Warszawiance były nowe. Otwarto je w początku lat 60. Tymczasem, basen Legii to legenda stolicy tamtych czasów. Powstały jeszcze przed wojną i ujmowały wówczas pięknem architektury. W 1956 r. został rozbudowany uzyskując nową trybunę i kolejny 25 metrowy basen. - Chodzili tam wszyscy, którzy mieli instynkt towarzyski. Tłumy młodych ludzi, raj - opowiadała mi aktorka Zofia Kucówna. Jej zdaniem spotkania towarzyskie były ważniejsze od samej kąpieli czy skakania z wieży do wody. Kucówna podkreśla, że na baseny Legii przychodziło się bandami, które tworzyli studenci, czy licealiści.
- Chodziłam w takiej bandzie z kolegami z uniwersytetu. Nastrój był swobodny. Mnóstwo młodzieży. Spędziliśmy tam mnóstwo czasu. Leżeliśmy na brzuchu, czytaliśmy książki, rozmawialiśmy. Za wstęp płaciliśmy grosze. Byliśmy biedni. Ale ponieważ biedni byli wszyscy, nie przeżywaliśmy tego dramatycznie - opowiadała z kolei Dżennet Połtorzycka Stampfl, późniejsza współautorka powieści "Matysiakowie". Potwierdza to Jerzy Połomski, który zanim został znanym piosenkarzem klepał studencką biedę.
Ale oczywiście w wybiedzonym społeczeństwie byli i tacy, którzy mieli wszystkiego w bród. Czerwonym, długim fordem z odkrywanym dachem podjeżdżał pod basen rotmistrz Andrzej Rzeszotarski, playboy i utracjusz, mimo pięćdziesiątki wciąż uchodzący za studenta. Jak opowiadano przepuszczał pieniądze tajemniczego pochodzenia i należał do najbogatszych Polaków. Nieodłącznym towarzyszem Rzeszotarskiego był "Duduś", aktor i eseista Adam Pawlikowski. Jak pisał Janusz Głowacki, jego profil znany z filmu Wajdy "Popiół i diament" przyciągał dziewczyny. Dziewczyny wypatrywały chłopców, flirtowały z aktorami, wreszcie opalały się. Męska połowa bywalców zachwycała się urodą Ewy Frykowskiej. Była pięknością i skandalistką lat 60. Była też pierwszą żona Wojciecha Frykowskiego, zamordowanego przez sektę Mansona w willi Romana Polańskiego w Ameryce. Na basenach Legii chętnie bywała Agnieszka Osiecka. Z Saskiej Kępy po drugiej stronie Wisły ponoć przypływała kajakiem.
Dziewczyna i milicjant z drogówki na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Ruina w tle to poharatane resztki monumentalnego, dziewięciopiętrowego gmachu PKO wzniesionego w latach 1937-1938 wg projektu Bolesława Szmidta. Masywna architektura obłożona kamienieniem nie wzbudziła przed wojną entuzjazmu krytyków i realizację na łamach fachowego czasopisma "Architektura i Budownictwo" zaprezentowano jedynie z obowiązku kronikarskiego.
Budowla jednak imponowała starannością opracowania i jakością wykończenia. Solidna, żelbetowa konstrukcja przetrwała bombardowania w czasie Powstania Warszawskiego i dotrwała do przełomu lat 50 i 60. W połowie lat 50 XX w. stała się tłem dla olbrzymiego, antywojennego plakatu Tadeusza Trepkowskiego "Nie!" z zarysem bomby lotniczej. Był to rodzaj wielkoformatowej kompozycji przestrzennej, której dramatyzmu dodawał trójwymiarowość ruiny. W czasach Gomułki, po zburzeniu ruin, w jej miejscu znalazł się placyk oraz fragment wieżowca mieszkalnego Ściany Wschodniej ul. Marszałkowskiej z koktajlbarem Hortexu w przyziemiu.
Fotograficy związani z warszawskimi tygodnikami, takimi jak "Stolica" raz na jakiś czas robili reportaże z warszawskich zakładów pracy. Ta fotografia pochodzi z fotoreportażu w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu (FSO) i powstała w 1964 r. Wtedy to wyprodukowano stutysięczną warszawę. W tym też roku z taśmy zeszła ostatnia "garbata" warszawa której produkcję podjęto w 1951 r. na licencji radzieckiej Pobiedy i systematycznie modernizowano.
"Garbatkę" po przerwie konserwacyjnej i montażu nowych urządzeń - zastąpił nowy model: Warszawa 203. z silnikiem górnozaworowym S-21. oraz Warszawy 204 z dolnozaworowym silnikiem M-20. Nowa warszawa zmieniła tył nadwozia i przestała być garbata. Otrzymała też m.in nową atrapę chłodnicy, zderzaki, giętą przednią szybę. Rok później rozpoczęto też produkcję pięciodrzwiowego kombi. Ponoć pomysłodawcą nazwania samochodu warszawą był inżynier Zbigniew Mróz z FSO.
Ta fotografia powstała na początku lat 60. na Marszałkowskiej pomiędzy Wilczą a widocznym w głębi Placem Konstytucji. Przełom lat 50. i 60. to czas "neonizacji" stolicy, która od wojny tonęła nocą w ciemnościach. Najwięcej neonów powstało wtedy w Alejach Jerozolimskich oraz właśnie w rejonie Placu Konstytucji. Pierwszy z widocznych po lewej stronie zdjęcia oświetlał Delikatesy w emdeemowskim bloku u zbiegu z Wilczą. Do dziś pamiątką po delikatesach jest efektowna płaskorzeźba widoczna wysoko na elewacji od strony Wilczej. Dalej widnieje neon zakładów Foton: Błony, Płyty fotograficzne, Papiery umieszczony na dachu bloku u zbiegu z Piękną (dziś na jego parterze znajduje się bar KFC).
Warto dodać że na parterze tego samego bloku od strony Marszałkowskiej kilka dni temu zapłonął dzięki zapaleńcom z "Państwomiasto" zabytkowy neon Ruchu z gazeciarzem.
Spójrzmy jednak w głąb fotografii. Na dachu hotelu MDM zamykającego od południa Plac Konstytucji świecą się neony "Lotu" oraz holenderskich linii lotniczych KLM.
W początku lat 60 XX w. Zbyszko Siemaszko stanął z aparatem w Al. Jerozolimskich u zbiegu z Nowym Światem i fotografował zaskoczonych przechodniów, wychodzących zza narożnika Nowego Światu. Na tej fotografii Siemaszko uchwycił młodych ludzi. Za mijanym przez nich narożnikiem po lewej mieścił się
Klub Międzynarodowej Prasy i Książki. To była założona w 1948 r. sieć czytelni prasy, i punktów ich sprzedaży połączonych z kawiarnią i księgarnią, a nazywanych popularnie empikami. Dziś to nadal Empik. Za to w głębi widać oficynę Pałacu Branickich przy Nowym Świecie u zbiegu ze Smolną. Przez kilkadziesiąt lat mieścił się tam najbardziej popularny w Warszawie pałac ślubów. Jego wnętrza zobaczymy m.in. w filmie "Rozwodów nie będzie" z 1963 r. w reżyserii Jerzego Stefana Stawińskiego. W albumie rodzinnym też mam sporo zdjęć z różnych ślubów cywilnych zawieranych w latach 60 w Pałacu Branickich. Gdy w 1967 r. za mąż wychodziła moja ciocia to z naszego domu, który także stał na Nowym Świecie do ślubu cywilnego szła na piechotę. Kilka godzin później również piechotą szliśmy na ceremonię kościelną u św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży.
Cóż za kontrast! W tle nowe bloki z centralnym ogrzewaniem, a na jezdni konie z mozołem ciągną wóz wyładowany po brzegi węglem. Jednak Warszawa lat 60 to wciąż nie tylko tysiące domów i domków na przedmieściach, Pradze i Dzikim Zachodzie, ale też stare kamienice w centrum opalane piecami węglowymi. To na koniach spoczywała w dużej mierze odpowiedzialność za bezpieczeństwo węglarzy. Bo oni zwykle byli już po kilku głębszych.
- Wozaka zawsze trzeba było pilnować. Z reguły próbował oszukiwać. A to na wadze, a to dał za dużo miału. Jak mu się dało coś w łapę to wybrał lepszy węgiel. Mniej kiepskiego miału węglowego więcej niewielkich kostek węgla, czyli orzecha. Orzechem w piecu paliło się najwygodniej. Nie trzeba było go rozbijać, tak jak większych kawałków węgla - opowiadała mi przed laty pani Jolanta Błaszczyk, która szefowała działowi Varsavianów Biblioteki Publicznej na Koszykowej. Na szerokim ekranie, kapitalnie zagrani warszawscy węglarze pojawili się w filmie Stanisława Barei "Miś" z 1980 r.
Wnętrze Baru Praha w Al. Jerozolimskich. - Na otwarcie Baru Praha wybraliśmy się całą rodziną. Ja, moja mama, ojciec i babcia. To było wydarzenie, bo dotąd znaliśmy tylko bary mleczne. Był wielki. Błyszczały marmury, metalowe i niklowane urządzenia barowe z bodaj pierwszą w Warszawie ladą szwedzką - opowiada mi moja teściowa Anna Briesemeister.
W czasie gdy moja teściowa jadła w Barze Praha pierwsze lody ja dopiero się urodziłem i zamieszkałem z rodzicami kilkadziesiąt metrów dalej na Nowym Świecie przy placu Trzech Krzyży tuż obok kawiarni Lajkonik. Bar Praha zapoczątkował serię nowoczesnych barów. Powstawały albo na parterach budynków, albo specjalnie zbudowanych pawilonach. Pierwszy wielki bar zaprojektowali Jan Bogusławski i Bohdan Gniewiewski i to im powierzano potem projekty kolejnych.
Praha była czymś więcej niż barem. To istny kombinat gastronomiczny. Zajmował ogromny lokal na parterze bloku mieszkalnego vis a vis CDT-u (potem Smyka). Nazwa i wystrój, którego główny element stanowiła ogromna panorama Zlatej Prahy pędzla Stanisława Preyznera mogłyby sugerować, że można tu objadać się rohlikami, chlebiczkami z szynką i knedlikami z borówkami oraz popijać czeskim piwem.
Nic z tych rzeczy. Jedynym, gastronomicznym związkiem z kuchnią Złotej Pragi były zgniecione brambory czyli ziemniaki. Gdy jednak bar otwierano, zachwycał rozmachem stanowiąc rodzaj wewnętrznej ulicy-pasażu trzykrotnie załamanej i owijającej się wokół wewnętrznego dziedzińca z kawiarnią. Zachwycał też nowoczesnością i urodą wnętrz. - W innych barach w jadłospisie był kotlet siekany. Tu niedługo po otwarciu baru zobaczyłam napis "befsztyk skrobany" Na samą myśl wyobraziłam sobie jakieś nieznane mi rozkosze podniebienia ale pani w kasie ostudziła mój zachwyt. Zdradziła, że to zwykły mielony - śmieje się moja teściowa. I dodaje. Żyliśmy raczej ubogo. Jak wszyscy wtedy. Jadaliśmy w barze, ale na to by posiedzieć tu w kawiarni nie było nas już stać. Mama mówiła byśmy lepiej wyszli na zewnątrz i kupili sobie lody - wspomina. Praha tylko o kilka miesięcy przeżyła PRL. Ogromny lokal zamknięto już w 1990, a jego wnętrze podzielono na mniejsze sklepy i biura.
Gdy w 2003 r. kawiarnia Lajkonik przy pl. Trzech Krzyży 16 została zamknięta wydało się że to już definitywny koniec jego niezwykłych wnętrz. Na szczęście w roku 2011 odrodziła się pod szyldem Starbucksa. Odrestaurowano wówczas to co pozostało ze starych malunków na ścianach.
Lajkonika otwarto w tym miejscu w roku 1954 r. Bywalcy kawiarni zaczęli ozdabiać jej ściany własnymi kompozycjami. Trochę jak na początku wieku w krakowskiej Jamie Michalikowej. Są tu rysunki Eryka Lipińskiego oraz Aleksandra Kobzdeja. Na jednej ze ścian Maria Hiszpańska-Neumann - później sława polskiej sztuki wymalowała "Miejsce dla matek z dzieckiem". Na innej Konstanty Sopoćko stworzył obrazek "I w Paryżu nie każdej jest dobrze w negliżu". Pojawiły się portrety znanych ludzi i zarazem bywalców Lajkonika: Antoniego Słonimskiego, dyrektora Muzeum Narodowego prof. Stanisława Lorentza na rękach damy z łasiczką, co było aluzją do próby wyłudzenia przez niego obrazu Leonarda da Vinci ze zbiorów Muzeum Czartoryskich.
Pojawił się profesor Filutek z Przekroju autorstwa Zbigniewa Lengrena, portret architekta Romualda Gutta i wiele innych. Nie zabrakło też scen rodzajowych, takich jak "Wycieczka do Wałbrzycha".
Najbardziej oszczędny był znany plastyk i architekt wnętrz Tadeusz Gronowski, który wymalował na suficie, czytany na wspak napis Apud.
Gdy w 2003 r., kawiarnię zamknięto nowi właściciele budynku oraz najemcy sklepu Escada chcieli się pozbyć malowideł. Dzięki alarmowi jaki wszczęła wówczas "Stołeczna", ówczesny wojewódzki konserwator zabytków Ryszard Głowacz podjął decyzję o wpisaniu ich do rejestru zabytków. Stało się to w ostatniej chwili i pomimo pewnych uszkodzeń udało się uchronić je przez zupełnym zniszczeniem. Najemca lokalu po prostu zasłonił je ścianami gipsowo kartonowymi. Z ukrycie wyszły w 2003 r.
Fotografia Siemaszki jest wyjątkowo cenna. Pokazuje bowiem ścianę z malowidłami, która przestała istnieć bodajże już w latach 70 XX w. To tu właśnie oglądamy profesora Filutka z biustem jakiejś ślicznej damulki oraz iluzjonistyczną niszę z obrazem Leonarda da Vinci, na którym łasiczka ma głowę profesora Lorentza.
Wnętrze kamienicy Johna ze schodami ruchomymi wiodącymi z Placu Zamkowego na poziom trasy WZ obok wylotu tunelu. Trasa WZ oddana do użytku w 1949 r. to tak naprawdę pierwsza nowoczesna inwestycja drogowa w Polsce. Jednak o ile sam most Śląsko-Dąbrowski i tunel pod Placem Zamkowym i Miodową budziły zachwyty to prawdziwą sensacją były schody ruchome. Radzieckie (wyprodukowane przez Metrostroj-Moskwa) identyczne jak te w metrze moskiewskim stały się celem chyba wszystkich wycieczek przyjeżdżających do Warszawy w latach 50. Ich uczestnicy jeździli schodami w tę i z powrotem. Wycieczkom przyglądały się niebieskie ptaki, które upatrzyły sobie w latach 50. górny peron schodów.
W latach 60, schody ruchome takich emocji już nie budziły.
Kilka lat temu schody przeszły kompleksowy remont. Są nowoczesne, ale ich socrealistyczna obudowa przetrwała. Pod górnym peronem można też obejrzeć zdemontowaną aparaturę sterowniczą dawnych schodów.
Wszystkie komentarze