Alicja połknęła w nocy garść tabletek. 13-letnia podopieczna miejskiego domu dziecka nie żyje. Prokuratura prowadzi śledztwo. Wiele wskazuje na to, że w placówce stosowana była przemoc.
- Właśnie jadę po synka - mówi matka Jasia. Na rozprawę miała czekać do marca, ale sąd przyspieszył. Postanowił, że niemowlę może wrócić do rodziców. I postawił warunki, jakie muszą spełniać, opiekując się dzieckiem.
Ewa zgłosiła się z miesięcznym synkiem do szpitala z powodu kataru. Był wrzesień. Pismo zaniepokojonej lekarki wysłane do sądu wystarczyło, żeby Jaś już do domu nie wrócił. - Szpital wysłał notatkę, sąd przyklepał. Runęłam wtedy - mówi Ewa. - Takiej osobie jak ja, matce z przeszłością, nikt nie uwierzy.
- Pandemia obnażyła, co nie działało w rodzinach. Pojawiły się u nas dzieci, których rodzice stwierdzili, że nie sobie z nimi rady, mają kryzys psychiczny - mówią pracownice domów dziecka. W pierwszym półroczu tego roku trzeba było znaleźć w Warszawie miejsca dla aż 200 dzieci, które sąd skierował do pieczy zastępczej. To ponad dwa razy więcej niż rok wcześniej w tym samym okresie. Limity przyjęć są tylko na papierze.
Kilkadziesiąt osób przyszło w piątek przed południem na protest pracowników domów dziecka w Warszawie. Domagają się poprawy warunków pracy i płacy. Opowiadali, że placówki są przepełnione, a kadry brakuje, bo za tak marne pensje, jakie dostają, trudno znaleźć chętnych do tej trudnej pracy - w dzień i nocą, w weekendy i święta - z dziećmi po przejściach.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.