Wpis o zapłakanych kuzynkach z klas maturalnych, które nie mogą poprawić ocen, bo nauczyciele strajkują "i to jest skandal", pojawił się ostatnio na wielu profilach Facebookowych i różnych kontach na Twitterze. Treść zawsze ta sama, autorzy wpisów różni.
Na skwerze za Akademią Sztuk Pięknych, gdzie wciąż leży pień nielegalnie ściętego pomnika przyrody, przymierzany jest pięciopiętrowy biurowiec obsadzony zielenią. Czy architektom wypada projektować budynek w tym miejscu?
Szukając, grzebiąc, dłubiąc, znalazłem wreszcie jedno miejsce: Miejski Program Rodzinny, gdzie w informatorze "Nastolatek", w dziale "Prostytucja" przeczytałem: "Także chłopcy zarabiają w ten sposób, nawiązując zazwyczaj kontakty z homoseksualistami".
Podtrzymuję to, co wcześniej powiedziałam - że traktowałam różne grupy wymagające "pewnej troski" równo, choć nie zawsze w ten sam sposób. Ratusz w czasie moich kadencji wspierał również środowisko LGBT.
Po stronie katoprawicowej politycy rozdzierają szaty i kładą się gdzie popadnie zwyczajowymi rejtanami, a standardy Światowej Organizacji Zdrowia budzą głęboki niepokój biskupów - cud prawdziwy, że niepokoju w tych zatroskanych duszyczkach nie budzą ich własne standardy postępowania z księżmi pedofilami. No, ale pastorał jest przedmiotem długim, łatwiej nim bić kogoś, niż uderzyć się we własne piersi.
I "legalni" oraz "domni" lokatorzy mogą sobie uważać, że ich brudy są zupełnie inne niż brudy tych "nielegalnych" i bezdomnych, jednak wystarczy porozmawiać z kimś, kto faktycznie sprząta klatki schodowe w blokach i kamienicach, by zmienić zdanie. Nie będę tu wymieniał, ale nie ma substancji i wydzielin, których nie zdarzałoby się sprzątać po prawowitych właścicielach lokali.
Sztuka mówienia nad nieboszczykiem jest sztuką kompromisu. Paktem - tym bardziej kruchym, im bardziej kontrowersyjną postacią był zmarły - pomiędzy prawdą, zachowaną w pamięci świadków a lukrowaną ułudą, jakiej wymaga ten gatunek literacki i konformistyczne obyczaje
To, co przynależy do przestrzeni domu, bliskości, rzeczywistych bliskich więzów, zostaje zawłaszczone przez opresyjne systemy, żeby celebrować ułudę miłości.
Nic nie wskazuje na to, żeby w towarzystwie chwalił się, jakim to będzie chojrakiem i jak powstrzymałby zamachowców, gdyby przyszło co do czego. Na jego zdjęciach nie widać koszulek z żołnierzami wyklętymi. A jednak to on pobiegł ze swoim znajomym, żeby powstrzymać uzbrojonego napastnika w Strasburgu - pisze w felietonie Jacek Dehnel.
Powstanie warszawskie było wielką hekatombą, o której należy pamiętać po wsze czasy, ale od ostatnich wyborów smog zabił tyle samo Polaków i nikogo to nie obchodzi, nikt nie przystaje na ulicy, te śmierci nie mają żadnej Godziny "W", żadnego muzeum.
Arkadiusz Franas postanowił niedawno zabłysnąć elokwencją i dowcipem, a konkretnie - nabijaniem się z żeńskich form zawodów w artykule "Kto zostanie prezydentką, a kto potem sekretarzycą...". Uczynił to w stylu prawdziwego wuja imieninowego po trzech głębszych, a do tego - co ważniejsze - kompletnie minął się z prawdą. I to kilkakrotnie.
Jestem okropnie zmęczony tym pańskim "niekładzeniem uszu po sobie". Spraw, o które albo przeciw którym trzeba dziś w Polsce walczyć, jest zbyt dużo. Proszę mnie, przyjaciela katolika, nie obarczać obowiązkiem samotnej odpowiedzialności za zło w Kościele. To również pańska dola, wina i obowiązek. Ma Pan wszystkie predyspozycje, aby działać, będąc poza Kościołem.
Dopiero kiedy przeprowadziłem się do Warszawy, dowiedziałem się, że wedle większości ludzi spoza Trójmiasta Gdańsk leży nad morzem.
Jest taki obrazek o parach jednopłciowych: nóż i widelec pytają parę chińskich pałeczek: "To kto u was jest widelcem?". Przypomina mi się to za każdym razem, kiedy nasza przemiła, dość wiekowa (o czym piszę bez ogródek, bo to już ten wiek, że można się nim szczycić) i konserwatywna sąsiadka pyta nas o codzienne życie.
Ta powszechna, głęboko zakorzeniona nienawiść do wszystkiego, co żyje, jest dla mnie wielką tajemnicą polskiego społeczeństwa. Może bierze się z tego, że nienawidzimy ludzi wokół, a skoro ich nie możemy zabić, to przynajmniej możemy się wyżyć na drzewie, koniu, dziecku, niepełnosprawnym, foce, rzece, puszczy.
Wyjazd z Warszawy oznacza zwiedzanie - nie tylko miast, ale również wnętrz hoteli czy mieszkań oferowanych na znanym portalu podróżniczym. Cóż to są czasem za znaleziska, cóż za szoki estetyczne i kulturowe! Te laminaty, te ręczniki starożytną sztuką polorigami składane w przetrąconego żurawia i rozjechaną różę, i wreszcie: te materiały promocyjne.
To przeliczanie czasu na dowody - zakładając, że nie będę ich gubił, że mi nie zdekomunizują ulicy itp., itd. - jest nieco przerażające. Bo ile mi ich jeszcze zostało? Uwinę się na jednym? Wejdę z piątym w ten wiek emerytalny i zaraz kaput?
Mamy - my jako społeczeństwo, ale też my jako ludzkość - szczególną słabość do dostawania czegoś za nic.
Co można wyczytać ze starych fotografii? Co mówią ich rewersy, oprawy, podpisy, ślady uszkodzeń? Na czwartkowym spotkaniu w siedzibie "Wyborczej" Jacek Dehnel pokaże wybrane zdjęcia ze swojej bogatej kolekcji i o nich opowie.
Jacek Dehnel to pisarz, poeta, tłumacz, bloger, publicysta i felietonista. Artysta multiinstrumentalny - bo także maluje i rysuje.
Nigdy nie paliłem i dlatego omija mnie papierosowa subkultura, a jej słownictwo - pety, szlugi, machy itd. - na ogół mi się nie przydaje. Jednak "cudzesy" - wyraz proweniencji peerelowskiej jeszcze, utworzony na podobieństwo wiarusów czy marsów - mają sporo wdzięku. Cudzesy się sępi. Ale sępią nie tylko palacze.
Od dawna jestem znacznie głębiej warszawiakiem niż gdańszczaninem, bo to tutaj spędziłem większość świadomego życia - pisze Jacek Dehnel
Oburzeni czytelnicy pisali w komentarzach, że ten cały Dehnel to powinien jeździć salonką, w jednoosobowym przedziale z lustrem naprzeciwko. Że głupi, bo mógł jechać pendolinem w strefie ciszy. Że nikt nie będzie Polakom zakazywał tego, co chcą robić. Że francuskiemu pieskowi jednemu nie w smak jeżdżenie z plebsem. Że wyższość i elitaryzm okazuje, bo ze zwykłym człowiekiem nie chce pogadać. Nic z tego, rzecz jasna, nie jest prawdą.
Ludzie mówią czasem, że wymyślam moje historie z pociągów, że to nie może mi się przydarzać z taką regularnością. Ależ może, może. Wystarczy sporo jeździć i mieć oczy i uszy otwarte - pisze Jacek Dehnel.
Opowiadałem niedawno o myszkingu, pora zatem na myszkingową historię. Parę lat temu Piotr musiał zanieść jakieś dokumenty do tłumacza przysięgłego, więc szukał kogoś w okolicy i okazało się, że pani taka to a taka przyjmuje naprzeciwko - pisze Jacek Dehnel.
Od pewnego już czasu obserwuję próby grodzenia już nie tylko ziem, ale też przyrody, ba, pór roku. Z ziemią jest najłatwiej. Bez względu na granice państwowe naszość rozciąga się od najdalej na zachód położonych terenów słowiańskich aż po najdalsze wschodnie rubieże Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Niby jest cały zestaw: króle witają, pasterze śpiewają, bydlęta klękają, wołek i osiołek, Maryja Panna, Maryja Panna i Józef stary. A jednak nie. Bo Dzieciątka nie piastują ani nie pielęgnują...
"Mieszkanie Tadeusza Konwickiego na sprzedaż! Internauci apelują do ministerstwa! Fani chcą tam zrobić muzeum!". No więc: nie wszyscy. Ja do fanów się zaliczam, a gromko krzyczę: niech was ręka boska broni! - pisze Jacek Dehnel.
Narzeka się dziś powszechnie na polityków, że to przestępcy i aferzyści, czasem pewnie słusznie. Warto jednak przypomnieć, że bywało znacznie gorzej: ponad osiemdziesiąt lat temu na czele warszawskiej mafii reketierów stał "Tata Tasiemka", radny miasta stołecznego
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.