Dom w Skolimowie

Aktorzy, tancerze, reżyserzy, suflerzy - Dom Artystów Weteranów w Skolimowie ma od zawsze wyjątkowych mieszkańców i jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Właśnie ukazała się jego monografia

Gdy przyjechałam do Skolimowa po raz pierwszy, już od progu towarzyszył mi zapach pieczonego ciasta. Drożdżowego, jak u mamy, jak w dzieciństwie. Niczym w folderze reklamowym, jeszcze tylko zapachu świeżo pastowanych podłóg brakowało (przy któreś z kolejnych wizyt i ten się pojawił). Wchodziłam nieufna, bo przecież to dom, gdzie mieszkają ludzie u schyłku życia. Dom starości.

Wcześniej o Skolimowie opowiadała mi Zofia Kucówna, aktorka i dobry duch tego miejsca. Że dom jest ewenementem istniejącym od 1927 r. Że powstał z marzeń aktora i reżysera Antoniego Bednarczyka, który wymyślił, by zbudować przytulisko dla aktorów będących w potrzebie, starych. Że u początków było Towarzystwo Podupadłych Artystów, Ich Wdów i Sierot, które niosło pomoc już w latach 20. XIX w. Że wymarzony dom wzniesiono i przetrwał, rozbudował się, mimo wojny, rozmaitych niepewności i kryzysów.

O Skolimowie słyszałam też od Stefanii Grodzieńskiej, tancerki i felietonistki. Że ze swoją przyjaciółką Zosią Wilczyńską jako osiemdziesięciolatki odtańczyły na skolimowskim trawniku pas de quatre z "Jeziora łabędziego" wspólnie z wielkimi gwiazdami baletu: Basią Bittnerówną i Ziutą Buczyńską. Wierzyłam. Że ubaw miały przedni. Wierzyłam. Że Skolimów to miejsce wyjątkowe. Powątpiewałam.

"Mieszkam w domu starców. W Skolimowie" - tak odpowiedziała mi Maria Klejdisz, z którą rozmawiałam przy okazji pokazu w Muranowie przypomnianego po latach filmu "Zagubione uczucia" Jerzego Zarzyckiego, w którym zagrała główną rolę.

"Dom wariatów" - tak Danuta Szaflarska skwitowała hałas, jaki panował w skolimowskiej jadalni w przerwie zdjęć do filmu "Jeszcze nie wieczór" Jacka Bławuta. Kręcono je jesienią 2007 r. Właśnie kilka pań ćwiczyło taneczne kroki, Roman Kłosowski - po nałożeniu charakteryzacji - wyciągnął z kieszeni maleńkie radio i głos nastawił na cały regulator, obok fortepianu stanął Witold Gruca, odsunął w kąt balkonik, który ułatwiał mu poruszanie, za chwilę miał poprowadzić scenę tańca. Ktoś kogoś przekrzykiwał, ktoś nie słyszał.

Zdjęcia powstały, Skolimów doczekał się filmu fabularnego. Pojawia się też w wielu wspomnieniach, artykułach. Właśnie wydana przez Iskry książka Gabriela Michalika "Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie" to może i nieco sentymentalna, ale i trafna, prawdziwa opowieść o Domu Aktorów. Bo autor zauważa i rzeczy mniej jasne. Że Skolimów to również miejsce, gdzie się umiera, ale o śmierci raczej się tu nie mówi. Umieraniu jednego z wybitnych choreografów i tancerzy autor poświęcił osobny rozdział - jest tu o pragnieniu życia do końca, o niezgodzie, ale i pogodzeniu.

Michalik zauważa, że odkąd każdy pokój wyposażono w telewizory, już nie ma wspólnego oglądania meczów, filmów, wiadomości (a widok starego człowieka przed dudniącym od rana telewizorem nie jest radosny, wiem to dobrze). Że to miejsce z własną hierarchią, z własnym kanonem zasad: "Mieszkańcy Domu rzadko używają pojęcia "obciach", ale to ono jest osią ich życia. Nie można zagrać w jadalni na fortepianie, bo nie wypada. Głośno się śmiać - niekulturalnie. Przygotować spektakl dla samych siebie to zwyczajne efekciarstwo. Repertuar dopuszczalnych zachowań jest wąski, może nawet węższy z każdym rokiem (...)" - czytamy w książce Gabriela Michalika.

Jak w Skolimowie potrafią się pięknie różnić, świadczy kapitalny fragment poprzedzający wykaz dotychczasowych mieszkańców Domu Artystów Weteranów Scen Polskich, jaki autor postanowił sporządzić. Były dyskusje i "burzliwe obrady" (a nawet zbieranie podpisów), czy ująć w tym spisie również żyjących, czy tylko tych, którzy odeszli, a co sobie pomyślą rodziny, czy nie będą miały pretensji. No i rozstrzygnięcie dat urodzin kilku pań okazało się niemożliwe. "Aktorki, tancerki, śpiewaczki, a nawet wymienione tu suflerki (!) nagminnie zwykły się odmładzać. Postanowiłem odnieść się do tego problemu z daleko posuniętą galanterią wobec dam. Podaję zatem najpóźniejsze daty urodzenia występujące w wiarygodnych źródłach" - wyjaśnia Gabriel Michalik.

Odwiedzałam Skolimów wielokrotnie. W soboty, niedziele, rzadziej w dni powszednie, zwykle przed południem, nigdy wieczorem. Rzut oka na galerię portretów wiszących na ścianach, niemal zawsze bezwiedna lektura obiadowego menu na mijanej tablicy, a potem już wizyta w jednym z pokoi. Że Skolimów to miejsce wyjątkowe - już nie wątpię, tylko wiem. Pachnie w nim ciastem drożdżowym, ale to też miejsce, gdzie życie, chociaż tli się uparcie, to i gaśnie. Miejsce, gdzie można się nauczyć odrobiny pokory wobec życia. I że zasługuje na książkę. Na pewno niejedną.

* Gabriel Michalik "Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie", wyd. Iskry, Warszawa 2011

Copyright © Agora SA