Rafał Suchocki dorastał w starej części Nowej Pragi, czyli tam, gdzie Stalowa, Środkowa, Strzelecka. Zna ten rejon jak własną kieszeń, więc chętnie zgadza się na rolę przewodnika po okolicy. Wprawdzie teraz mieszka na Targówku, na nowym osiedlu Wilno, ale często zagląda na stare śmieci. Z wykształcenia polonista, z zawodu informatyk. Jest społecznikiem i razem z grupą zaangażowanych mieszkańców wprowadzają teraz potrzebne zmiany na ich osiedlu. Plac zabaw załatwili sobie z budżetu partycypacyjnego. Walcząc o chodnik podczas weekendowych akcji, rysowali go na asfalcie. Teraz już mają ten prawdziwy.
Umówiliśmy się na rogu Wileńskiej i Środkowej.
Rafał: – Czasami żałuję, że się stąd wyprowadziłem. Oczywiście tam mam lepsze warunki mieszkaniowe, więc niby nie ma czego żałować. Ale jednak wciąż we mnie siedzi to miejsce. Nawet gdy staram się zmieniać coś na swoim osiedlu, to zawsze jakoś też odnoszę się do czegoś stąd. Jestem z Pragi.
Atrakcyjna perspektywa Środkowej
Od Wileńskiej Środkową widać całą, aż do końca, do 11 Listopada. Ładna perspektywa. Wydaje się, że to miejsce na ludzką miarę. Ulica nie jest szeroka, można nawet powiedzieć, że – jak na dzisiejszą Warszawę, w której jesteśmy przyzwyczajeni do przeskalowanych arterii – jest nawet wąska. Po obu stronach budynki tworzą zwartą pierzeję. Zabudowa jest gęsta, ale nie wyrasta poza kilka pięter, więc nie ma tu uczucia przytłoczenia ani ciasnoty. Chodniki są dostatecznie szerokie, wygodne do poruszania się. Oczywiście ta wygoda jest zwykle teoretyczna, bo na Środkowej, tak jak na innych ulicach, część chodnikowej przestrzeni zabierają rzędy parkujących samochodów.
Ulica wkrótce przejdzie rewitalizację – zmieni się jej wygląd. Powstanie woonerf, miejski podwórzec, czyli przestrzeń z uspokojonym ruchem, bezpieczna dla pieszych, z ławkami, na których można przysiąść i popatrzeć, jak toczy się życie. Zmieści się nawet szpaler drzew, mają być krzewy i kwiatki. Prace zaczną się mniej więcej za rok.
Idziemy na Środkową oglądać to, co jest, zanim ulica się zdecydowanie zmieni. Głośno zgrzytając, przetacza się po niej właśnie tramwaj. Jedzie wolno, bo ulica lokalna. I jak to na takich ulicach późnym popołudniem – sporo się dzieje. Ludzie wracają do domów, przechodzą dość swobodnie przez jezdnię, wiedzą, że na tym odcinku tramwaj zwalnia.
Na skrzyżowaniu w narożnej kamienicy ze zdartym częściowo tynkiem ktoś na balkonie myje okna. Budynek ma adres Stalowa 33, bo od Stalowej się do niego wchodzi. Jest przeznaczony do rewitalizacji.
– To właśnie w tym domu mieszkałem – mówi mój przewodnik.
Zauważam, że to ładny budynek i gdy po remoncie dostanie nową elewację, powstanie piękny miejski narożnik.
– Tak, ale najpierw ludzie mają się wyprowadzić. Część się zgodziła. Moi rodzice – nie. Dostali propozycję przenosin na Bemowo, a bardzo chcieli bliżej znanych im miejsc. Poza tym mają teraz ponad 40 m, proponowano im 26. Teraz ta propozycja jest już nieaktualna, nowej nie dostali. A remont już niedługo powinien się zacząć. Rodzice nie wierzą, że tu wrócą po remoncie, ja też nie.
– Dlaczego? – pytam. Ratusz zapewnia, że gwarantuje mieszkańcom powrót, może poza sytuacjami wyjątkowymi.
– Tak, ale moi rodzice są już starsi. Przeprowadzka to wielki wysiłek. Mogę im oczywiście jakoś pomóc, ale czy starczy im sił, odporności psychicznej na dwie przeprowadzki w ciągu kilku lat? Uważają, że nie, choć bardzo są z tym miejscem zżyci. Zawsze mieszkali w tej okolicy.
Wcześniej nieco dalej, na Stalowej. W podwórzu, wokół figury Matki Boskiej, do tej pory jest płot, który ojciec Rafała zmontował jakieś 30 lat temu.
– Do tej kamienicy, na którą patrzymy, wprowadziliśmy się, gdy miałem 11 lat. To był życiowy skok. W tym wcześniejszym mieszkaniu nie mieliśmy łazienki. Raz w tygodniu jeździło się do babci na Targówek, żeby się porządnie wykąpać. A jak nie, to balia, grzanie wody i szorowanie. Niektórzy wciąż tak tu mieszkają, jakby się czas zatrzymał. Z zewnątrz te stare domy są nawet malownicze, ale w środku w wielu trudno żyć.
Co bym tu zmienił
Zatrzymaną w czasie scenerię wykorzystują filmowcy. Na przeciwnym rogu, gdzie mieszczą się sklep varsavianistyczny z różnościami i Bareja Klub prowadzony przez kuzyna reżysera słynnego „Misia”, na murze widać stare napisy lokalnego sklepu. Ale nie są autentyczne – powstały, gdy Polański kręcił tu „Pianistę”.
Ruszamy dalej. Już prawie wieczór. W zakładzie Paznokcie (zdobienie, hybryda, manikiur, pedikiur) jeszcze pracują, fryzjer męski już nie, podobnie perfumeria. Czynne jest za to solarium naprzeciwko. Po lewej stronie przylepiony do kamienicy drewniany budynek. Wygląda dziwnie, jakby przeniesiony z nadgranicznych wsi ze wschodu. Ale to najstarszy drewniany budynek na Pradze. Od przedwojnia należy do ogniska wychowawczego i też ma być remontowany w ramach rewitalizacji.
Pytam Rafała, co chciałby tu zmienić, gdyby nadal mieszkał w tej okolicy.
– Najlepiej zrobić deptak. Albo nie... – poprawia się zaraz. – Jednak nie można wyłączyć zupełnie ruchu pojazdów. Niech będzie tylko maksymalnie uspokojony. Czyli tak jak to jest w projekcie, który wygrał konkurs na zrewitalizowanie ulicy.
– Proszę pani! – woła kobieta idąca po tej samej stronie ulicy co my. Macha ręką do kobiety z psem po drugiej stronie. Za chwilę obie już idą razem i rozmawiają. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak widać, że Środkowa ze względu na swoją kameralność to przyjemna ulica do życia. Ci z nas, którzy mieszkają przy szerokich arteriach, nie mają szans zobaczyć sąsiadki po drugiej stronie ulicy, a tym bardziej zawołać jej bez zdzierania gardła i dołączyć do spaceru. Kiedy na Środkowej powstanie zapowiedziany woonerf, sąsiadki będą mogły się zatrzymać niemal wszędzie i usiąść na ławce. Cicho, spokojnie, a prawie w centrum.
Na ulicy pachniało chlebem
– O, a tu dawniej był sklep z pieczywem – Rafał wskazuje na dom pod numerem 18. Zarządza, że wchodzimy w bramę, bo za nią zobaczymy coś ciekawego. – Sklep był od ulicy, a tu z tyłu była piekarnia – opowiada. – Wszędzie pachniało chlebem, zapach wypełniał ulicę. Pamiętam go do dziś, utrzymuję w sobie to wrażenie.
Mamy małego pecha, bo w bramie uderza akurat ostry, kwaśny odór świadczący o tym, że miejsce służy jako dzika toaleta. Na szczęście to chwila, zaraz za bramą znów ożywczy przedwieczorny chłód. Ale też rozczarowanie.
– Nie ma piekarni, rozebrali, tylko trochę murów zostało! – krzyczy Rafał.
Jednak skoro już tu weszliśmy, warto się porozglądać po Środkowej od zaplecza, zwłaszcza że widok jest całkiem ciekawy. Po wyjściu z bramy otworzyła się zielona, trochę zabałaganiona przestrzeń. Zwieńcza ją długi budynek z czerwonej cegły. Ze środka słychać odgłosy remontu. Na mapie przez środek tej przestrzeni przebiega ukośnie ul. Czynszowa. To szlak, którym mieszkańcy skracają sobie drogę między Strzelecką a Stalową.
– Ta kamienica – mój przewodnik wskazuje budynek stojący już przy Strzeleckiej – to dom, w którym mieszkali bohaterowie filmu „Miasto 44”.
Na planie rewitalizacji tego rejonu przestrzeń przed tym domem zaznaczona jest jako pasaż Pachulskiego. Ale to pomysł do realizacji w kolejnym etapie naprawiania Pragi. Rafał pamięta tu jeszcze działające targowisko.
– Ile tu można zrealizować pomysłów. Na takiej przestrzeni – rozmarza się. – Nawet amfiteatr przenośny można by tu zainstalować.
Kiedy stąd odchodzimy, tłumaczy mi, czym się jeszcze różni osiedle Wilno, gdzie teraz mieszka, od Pragi. – Tam nie ma wolnych przestrzeni miejskich. Plac zabaw mogliśmy urządzić, bo był na to teren miejski, ale więcej miasto tam nie ma. A tu wystarczy wyjść za kamienice.
Wychodzimy z innej strony, na Stalową.
– O, tam po skosie jest sklep z artykułami dla plastyków – to pozostałość po filmie „Powidoki” Wajdy. W tej okolicy można urządzać spacery śladem filmów, zresztą tu właściwie o każdym kamieniu można długo opowiadać.
Najpierw CPN, potem skwer
Wracamy na Środkową, rozmawiając o tym, czy jest możliwe, by parkujące dziś na Strzeleckiej i Środkowej samochody gdzieś przenieść. Być może część zmieściłaby się na pustych placach za budynkami. Ale pewnie mieszkańcy kamienic, których okna wychodziłyby na parkingi, nie byliby zachwyceni. W poszukiwaniu takiej przestrzeni przechodzimy przez kolejną bramę na Środkowej i wychodzimy na kolejny rozległy plac. Kilka samochodów już tu stoi. Dochodzimy do wniosku, że dostawianie następnych to nie jest dobry pomysł. Z pewnym opóźnieniem orientujemy się, że weszliśmy na zaplecze kamienic przy Strzeleckiej. To właśnie na tym podwórzu, częściowo otoczonym budynkami, a częściowo otwartym, artystka Iza Rutkowska ustawiła gigantycznego jamnika, który miał ocieplać to niezbyt przyjazne miejsce.
Rafał mówi, że chętnie by się pospierał, czy takie akcje mają sens. Raczej skłania się ku temu, że nie bardzo. Myśli o innej akcji, która odbiła się głośnym echem w mediach – o przyklejaniu na praskich kamienicach reprodukcji znanych obrazów. – Wtedy miejscowi bardzo szybko te obrazy niszczyli. Ale ja się nie dziwię, skoro nie pytano ich wcześniej, czy tego chcą. Mój przewodnik nie przyjmuje uwagi, że artysta twierdził, iż rozmawiał z mieszkańcami.
– Sprawdzałem, bo było o tym głośno w mediach. Jeśli robi się takie akcje, to powinni być w to włączani mieszkańcy i pytani o zgodę. Inaczej takie działania wyglądają jak w rezerwacie.
Wychodzimy na ulicę, jeszcze parę kroków i kończy się Środkowa. Dziś – placem ze stacją benzynową Orlenu. Niedawno było o niej głośno, bo firma chce tu z powrotem użyć starego, znanego jeszcze z PRL logo CPN. Ale miasto planuje tu skwer. Budynek, w którym dziś jest stacja, miałby zostać, lecz pełniłby inne funkcje, nie wiadomo jeszcze jakie.
– A ten blok tam bardziej na lewo, już przy 11 Listopada, to powód, dla którego zostałem społecznikiem – mówi Rafał. – Zanim powstał, w tamtym miejscu była górka, z której w zimie zjeżdżaliśmy. Kiedy więc miała zniknąć, protestowaliśmy. Zrobiliśmy transparenty i demonstrowaliśmy. Rodzice pomogli nam napisać pismo do urzędu dzielnicy. Nie pomogło, budowa się zaczęła, ale zaangażowanie w lokalne sprawy już mi zostało. To było na początku lat 90. Miałem jakieś 15 lat.
Na koniec spaceru robimy jeszcze raz duże koło. Idziemy Strzelecką do Szwedzkiej pod byłą fabrykę Polleny, stamtąd na przystanek tramwajowy na ul. Czynszowej.
Jak tu będzie za 10 lat?
Dawne hale Polleny i fabryczny komin uwodzicielsko odbijają się od wieczornego nieba. Ten wielki postindustrialny obszar jest już we władaniu dewelopera. Plan przewiduje adaptację poprzemysłowych budowli i nowe domy mieszkalne.
Rafał: – Kiedy chodziłem do szkoły, wielu rodziców moich kolegów pracowało w Pollenie. Zakład upadł. I miałem wielu kolegów, których rodzice zostali bezrobotnymi. Trudny bardzo czas. Kapitalizm się w Polsce rozpędzał. W telewizji leciała „Dynastia”, a tu ludzie nie wiedzieli, jak wiązać koniec z końcem. To wtedy na Pradze zaczął się wśród młodych antysystemowy bunt, pozowali na twardzieli, pokazywali, że są agresywni. Myśleli, że w ten sposób walczą z całym światem. Ta walka zresztą trwa w tych rejonach do dziś, tylko zmienia pokolenia i formy.
Akurat mijamy samochód ze znakiem Polski Walczącej i polską flagą. Widzieliśmy je tu na niejednym balkonie. Auto zaparkowało na placu u wylotu Strzeleckiej w Szwedzką. Teraz to po prostu kawałek pustej, niezagospodarowanej przestrzeni ze starymi domami z dwóch stron. Zgodnie z planem rewitalizacji ta przestrzeń ma być kiedyś placem miejskim, choć nie wiadomo jeszcze, kiedy się to stanie.
– Jak będzie wyglądała ta okolica za kilka lat? – pytam Rafała już w tramwaju, gdy jedziemy na plac Wileński.
– Inaczej. Chyba przyjemniej będzie się tu żyć. Gdy ktoś przyjedzie, będzie mu się podobać. Ale nie wiem, jak ja się będę czuł, skoro od dzieciństwa pamiętam, jaka była ta Praga. Czy będzie dla mnie prawdziwa? Czy może będę myślał jak Maria Dąbrowska na Starówce? Dziwiło ją, że ludzie mówią: „Starówka taka piękna”. Bo dla niej było oczywiste, że odbudowana znaczy sztuczna. Tę prawdziwą miała przecież w pamięci.
– Ale jednak rewitalizacja, modernizacja budynków, poprawa warunków życia w kamienicach, poprawa przestrzeni – to wszystko jest potrzebne...
– Oczywiście, konieczne i nawet już nieuchronne. Może też nie da się tego zrobić tak, żeby nikt nie ucierpiał. Ale to, co jest trudne dla mieszkańców Pragi, powinno się łagodzić na spotkaniach, w rozmowach. Lokatorzy z kamienicy, w której mieszkają moi rodzice, wciąż czekają na wyjaśnienia, kolejne oferty mieszkań, bo wcześniejsze na Bemowie odrzucili. Nic nie wiedzą, mimo że według planów remont już niebawem. Kontaktów urzędu z mieszkańcami wciąż brakuje. Ale to nie znaczy, że rewitalizacja jest do bani. Praga na tych zmianach generalnie skorzysta. Powinny się także poprawić bezpieczeństwo i estetyka. Bo kiedy ludzie widzą, że ich miejsce zamieszkania jest odnowione, bardziej o nie dbają i chcą, żeby w okolicy był porządek. I myślę, że Praga zostanie odczarowana jako miejsce, które wciąż uchodzi za gorsze. Choć to pewnie zajmie parę ładnych lat.