– Zaraz podam kawę, proszę wejść do szafy. I pamiętać o zdjęciu butów! – instruuje młodego mężczyznę z kilkuletnim synem dziewczyna za barem. Chłopiec nie może się nadziwić: „A dlaczego do szafy?”. – Bo każde dziecko marzy o tym, by przez szafę przejść do magicznego świata – wyjaśnia Jadzia.
Mężczyzna zdejmuje buty sobie, chłopcu, otwiera drzwi starej drewnianej szafy, a tam... otwór w ścianie i przejście do najprawdziwszej sali zabaw. W niej piętrzą się kolorowe konstrukcje, kryjówki i mnóstwo oryginalnych przedmiotów. Mężczyznę w samych skarpetkach wyciąga z niej dopiero filiżanka kawy, którą właśnie zaparzyła Jadzia.
W szafie jeszcze nie ma windy
Jadzia to właściwie Martyna Budnik-Sołowianiuk, która razem z mężem Mateuszem prowadzi kawiarnię Kolorowy Świat Panny Jadzi przy ul. Jagiellońskiej na Pradze-Północ na wysokości pl. Hallera, czyli nowszej części Nowej Pragi, która zaczyna się zmieniać m.in. dlatego, że wprowadza się tu coraz więcej nowych mieszkańców. Opowiadał o tym niedawno w Magazynie Stołecznym mieszkający w okolicy socjolog Paweł Możdżyński.
Sercem knajpki jest tajemnicza sala zabaw za szafą, którą można podglądać przy stoliku przez podłużne okienko w ścianie. Jadzia opowiada i śmieje się:
Goście, jak słyszą o szafie, instynktownie zaglądają do łazienki i dziwią się: »Którędy do tej sali zabaw?«. »No, przez szafę«
– Znajoma żartuje, że w szafie powinny być winda i zjazd do całego podziemnego miasta zabaw. Może kiedyś wydzierżawimy wszystkie piwnice w okolicy? I jeszcze do stacji metra się dobijemy – dodaje właścicielka kawiarni.
Żeby z nią porozmawiać, muszę poczekać, aż skończy piec ciasto. Serniki, bezy, owoce pod kruszonką, brownie – tego wszystkiego można spróbować przy Jagiellońskiej. W lokalu unosi się przyjemny zapach masła i cukru. Jadzia w końcu siada ze mną do stolika.
– Mąż przejął obowiązki? – pytam, gdy brodaty chłopak w czapce z daszkiem kręci się za barem.
– Nie żeby nie umiał piec ciast, choć to raczej moja działka. Raz się nawet okazał ukrytym talentem kulinarnym. Podejrzewaliśmy wręcz, że kupił gotowe ciasto w cukierni, ale przy okazji spalił mikser, co rozwiało wątpliwości – opowiada Jadzia.
W pokoiku obok śpi jeszcze trzymiesięczna Hela. Gości pomaga obsługiwać mama Mateusza. – Jesteśmy rodziną i chcemy, żeby panowała tu rodzinna atmosfera, domowa, sielska. Dzisiaj jest tak, że dziecko ma swoją mamę, swojego tatę, swój tablet i komórkę. A my chcieliśmy, żeby dzieci bawiły się razem. Mamy już swoją stałą grupę gości. Rodzice spotykają się nawet bez planowania. Te dwie panie przy stole, które piją kawę, wbrew pozorom wcale nie były umówione – pokazuje Jadzia. I dodaje: – Chcieliśmy, żeby to było miejsce, gdzie dzieci mogą się rozwijać na różnych zajęciach, warsztatach plastycznych, muzycznych, teatralnych. Ja z wykształcenia jestem aktorką, od lat pracuję z dziećmi. I w czasie prowadzenia zajęć zawsze denerwowało mnie, że mamy nawijają, przekrzykują się, gadają ze sobą, a ja nie mam warunków do pracy. Gdy narzekałam na ten temat mężowi, zawsze mówiłam: „Jak otworzę swoje miejsce, to będzie tam wielki wspólny stół, przy którym dziewczyny w czasie zajęć dla dzieci będą sobie mogły spokojnie pogadać, napić się kawy”.
Sala zabaw za 5 zł
Sala zabaw dla dzieci z częścią kawiarnianą dla rodziców powstała pod koniec zeszłego roku. Jadzia miała już dość biegania po całym mieście i organizowania warsztatów dziecięcych w różnych częściach Warszawy. Gdy zamiast na Wolę pojechała na Żoliborz, bo w pędzie pomyliła dni tygodnia, postanowiła, że założy własną przestrzeń do pracy z dziećmi. W swojej okolicy, gdyż wtedy jeszcze mieszkała z mężem na Pradze. – Dopiero po narodzinach Heli wyprowadziliśmy się do innej dzielnicy, bo trafiliśmy tam na większe mieszkanie. Ale mimo wszystkich przeciwności Praga była dla nas naturalnym wyborem miejsca do prowadzenia biznesu – wspomina Jadzia.
Co zdecydowało? Z pewnością niższe czynsze miejskich lokali niż w Śródmieściu, a nawet w innych lewobrzeżnych dzielnicach. – Mieliśmy szczęście, bo w konkursie o ten lokal wystartowała z nami tylko jedna pani. Zgodnie z procedurą kolejny etap to licytacja. Ta pani dostała akurat inny lokal na siedzibę swojej fundacji, więc udało nam się wylicytować stosunkowo niską cenę – opowiada Jadzia. – Dzielnica bardzo zachęcała do wynajmowania lokali w tej okolicy, bo na wysokości pl. Hallera powstanie nowe wejście do zoo, które przyciągnie tu mnóstwo ludzi. Władze chcą przenieść na pl. Hallera rodzinny, spacerowy klimat Saskiej Kępy, ul. Francuskiej. Zmiany idą jednak powoli. Wejście do zoo miało być gotowe w tym roku, ale przetarg się przeciągnął. Nie wiemy nawet, czy powstanie w przyszłym roku.
Zamiast nowego wejścia do ogrodu zoologicznego za oknami Jadzi widać parking i torowisko. Wkrótce w tej okolicy mają powstać weekendowe targowisko i kolejny parking. Choć chodniki wzdłuż Jagiellońskiej są szerokie, to odcinek od stacji metra Dworzec Wileński do ronda Starzyńskiego nie jest miejscem do spacerowania. Tu się raczej goni za tramwajem czy parkuje samochód.
– Odczuwamy to, że wciąż mamy za mało klientów. Poza tym tutaj klient jest specyficzny. Ludzie boją się zaglądać, bo myślą, że będzie drogo, a wstydzą się wejść i zapytać. Mimo że ceny mamy konkurencyjne. Zupa kosztuje u nas 10 zł. Taniej w okolicy można zjeść tylko w barze mlecznym Rusałka i Kuchni Czerwony Rower, ale to jadłodajnie, mają inny charakter. Poza tym na pl. Hallera mieszka dużo starszych ludzi, których w większości nie stać na chodzenie po knajpach – wylicza Jadzia.
Wejście dziecka do sali zabaw kosztuje 5 zł, choć przez pierwsze miesiące było darmowe. – Frajersko wymyśliłam, że jak dam za darmo, to będę mieć tu tłum. I rzeczywiście, ludzie przyszli, ale potrafili siedzieć z dzieckiem kilka godzin i niczego nie zamówić. Wciąż mamy takie sytuacje, że rodzice płacą jedynie 5 zł i siedzą bez niczego. Zdarzyło się nawet, że ktoś przyprowadził dziecko do sali zabaw i wychodził, nawet nam o tym nie mówiąc. A przecież w sali nie ma opiekuna – kto miał zerkać na tego malucha? Na Mokotowie coś takiego byłoby nie do pomyślenia – ocenia Jadzia.
Reklama za szybą robi różnicę
Na Facebooku Kolorowego Świata Panny Jadzi można znaleźć takie zdjęcie: lato, słońce, przed lokalem w remoncie Mateusz, jego rodzice, rodzice Jadzi. Siedzą na parapecie, na chodniku, jedzą. Są plastikowe pojemniki, ale też obrusik w krateczkę, serwetki. „Pracować trzeba, ale i jeść trzeba” – napisała pod zdjęciem Jadzia, jeszcze przed otwarciem kawiarni. – My ten lokal własnymi siłami od podstaw wyremontowaliśmy. Ściany były tak krzywe, że blat odstawał na 15 cm. Trzeba było położyć płyty gipsowe, zrobić elektrykę – wspomina Jadzia.
– Mieliśmy załącznik do umowy o porozumieniu remontowym. Za zrobienie remontu można odzyskać równowartość sześciu czynszów. Poszłam do ZGN-u z kosztorysem, a pani urzędniczka mi mówi, że ja guzik odzyskam, bo pisma nie złożyłam. No przecież załącznik do umowy jest częścią umowy, to po co ja mam pisać pismo, że chcę z załącznika skorzystać? Wszędzie się mówi: Polacy, wracajcie do kraju, otwierajcie swoje biznesy, bo tu się zmienia, bo jest łatwiej. A tu wciąż jest błędne koło biurokracji. Jeśli chcesz wystartować w przetargu, musisz mieć działalność. Jeśli chcesz dostać dotację z Unii, to nie możesz mieć działalności. Trudno się w tym wszystkim odnaleźć.
Kolejnym problemem – opowiada Jadzia – okazało się zawieszenie szyldu i reklamy, bo budynek jest pod opieką konserwatora zabytków.
– Żeby powiesić coś na szybie potrzeba zgody konserwatora. Na szczęście reklamę można powiesić na szybie od wewnątrz. Widać ją tak samo, ale zgoda urzędu już nie jest nie potrzeba.
Po prawie roku prowadzenia własnej działalności ma swoją teorię: urzędnicy bardziej pilnują papierków niż rzeczywistości. Jadzia: – Lokal jest wystawiany na daną użyteczność, ale nikt nie weryfikuje, czy naprawdę tak jest. Do nas miała przyjść pani z ZGN zrobić odbiór, ale przez blisko rok nikt się nie pojawił. W lokalach w okolicy miało nie być alkoholu. Wiadomo, jesteśmy miejscem dla dzieci, nie chcemy lać piwa czy wódki. Ale jakieś grzane wino w zimie byłoby fajne. Nie chcemy jednak wdawać się w dodatkowe dyskusje z ZGN, przekonywać ich do tego. Tymczasem po sąsiedzku, gdzie nie miało być alkoholu, podaje się go. Część klientów pójdzie tam, a my stracimy, bo chcieliśmy zagrać fair.
Dwutygodniowa Hela na pierwszej imprezie
A zarobić nie jest łatwo: czynsz, ZUS, opłacenie pracownika kawiarni, pensja dla prowadzących warsztaty, rachunki.
– Po dziewięciu miesiącach działalności wreszcie udaje nam się zarobić na to wszystko, prócz mojej wypłaty i opłat za czynsz – wylicza Jadzia. Teściowa podaje jej na ręce małą Helę, która właśnie się obudziła.
Jadzia: – Pierwszy rok to zaciskanie pasa i tyrka. Trzeba ostro tyrać. Ja pracowałam do dziewiątego miesiąca ciąży i jeszcze dwa tygodnie przed porodem byłam w pracy przez 14 godzin. Hela pierwszą imprezę obsłużyła z nami, jak miała dwa tygodnie. Jeżeli masz ogromny kapitał, to możesz zatrudnić ludzi, wydać mnóstwo pieniędzy na reklamę. Ale my w to miejsce włożyliśmy oszczędności życia swoje i te pożyczone od rodziców, bo nie chcieliśmy się pakować w kredyt. Zakładaliśmy o wiele mniejszy remont. Zwykle się mówi, że jeśli przy swoim biznesie planujesz początkowo wydanie 30 tys. zł, to bądź przygotowany na 90 tys. U nas było jeszcze więcej. Jednego miesiąca mamy 7 tys. zł obrotu, co i tak jest niewiele, ale przychodzi miesiąc, że jest o połowę mniej. Zdarza się, że dzień kończymy z raportem na 80 zł, i wtedy robi się człowiekowi źle. Ale jest następny dzień i okazuje się, że od rana są ludzie, a wszystkie ciasta sprzedały się do godz. 17 i nie wiadomo w co ręce włożyć. Ostatnio organizujemy obiady rodzinne, roczki, małe chrzciny. Rozkręcimy się, wierzę w to. Kochamy to miejsce i chcemy, by żyło.
———————————————
Serwis o rewitalizacji Pragi
Chcesz wiedzieć więcej o realizowanym obecnie siedmioletnim planie rewitalizacji Pragi? Na co idą pieniądze, co mówią mieszkańcy? Czytaj, oglądaj wideo i sprawdzaj na mapie jakie inwestycje zaplanowano tam, gdzie mieszkasz.
Nasz serwis: Warszawa.wyborcza.pl/rewitalizacjapragi